MY, KOBYLIŃSKICH RÓD
2016-09-08 10:23:45
Do Bielan koło Winnicy stawiło się 102 osoby. To członkowie rodu Kobylińskich. Ich dzieje udokumentowane są, bagatela, od XIII wieku. – Dumni jesteśmy z takiej rodziny – powiedziała wzruszona Wanda Kobylińska – de domo Ostaszewska – dobry duch rodu, przed gościnnym domem Marii i Tomasza Kobylińskich. – Jednocześnie dziękujemy wszystkim za powitania w swoich domach, za szeroko rozłożone ręce, kiedy powiadamialiśmy was o zjeździe. Radość była ogromna, niektórzy skakali do góry. “Dobry pomysł” – mówiliście
POMYSŁ
A pomysł wyszedł od Tomasza i jego brata Ludwika z Przasnysza, męża Wandy. (Podjęli go Marcin Kobyliński, syn Marysi i Tomka, z żoną Agatą). Tomasz i Ludwik (rodzina w komplecie – córki Małgorzata i Joanna oraz syn Grzegorz) mają jeszcze dwóch braci: Mirosława -szczecinianina i Andrzeja, mieszkającego koło Przasnysza. Najstarszy brat i siostra już nie żyją. Tomek: – Nasza rodzina jest duża, nie wszyscy się znamy, spotykaliśmy się na pogrzebach, a chcieliśmy spotkać się w wesołej scenerii. Wywodzimy się z Osowca, koło Przasnysza, gdzie mieszkało też czterech braci ojca. Zostaliśmy wychowani w duchu poszanowania, przyjaźni, religijnym, z przykazaniem, żeby kontakty rodzinne utrzymywać. Pani Wanda: – Jest nas tu pięć pokoleń, 102 osoby. (Męski głos z boku: – Nie dotarło drugie tyle osób). – Owszem, było krótkie posiedzenie, szczególnie chodziło o to, żeby ludzie dobrze się czuli – podaje Tomasz. Ludwik: – Było takie założenie: ma być lato, wakacje, ma być ciepło. Polityka? Nie wchodzi w grę. Polityki nie uznajemy za coś pozytywnego. Wanda Kobylińska: – Wielka odpowiedzialność? Przygotowanie spotkania to była przyjemność – śmieje się i nawiązuje do historii rodu, która sięga XIII wieku ( na dole drzewa genealogicznego jest Mikołaj, a korzenie sięgają Wielkopolski). – Kobylińscy to rodzina szlachecka herbu Łodzia, z Wielkopolski przemieszczali się na Ukrainę, na Litwę… Wyjeżdżali, wracali… Zakładali folwarki… Dane zbierałam pomalutku, już od kilku lat chodziło mi po głowie to drzewo. A teraz to już był ekspres. Szybko poszło.
MÓWI SIĘ
Mirosław: – Takie zjazdy są zdecydowanie potrzebne. Do tej pory spotykaliśmy się na pogrzebach i weselach, a teraz zjazd… Spotkały się nasze dzieci, nasze wnuki… Coś fantastycznego. Podziwiam moich braci i bratową, którzy wzięli się za to. Jak zadzwonił do mnie brat Andrzej, to od razu decyzja była na tak. Szkoda, że nie ma z nami moich synów, jeden jest w Norwegii, drugi w Niemczech, ale marzyli o tym spotkaniu. Andrzej: – Jak powiedział brat, spotykamy się na weselach i przy grobach. Tam, gdzie mamy rodziców, tam się generalnie rodzina gromadzi – w Przasnyszu i kto może, tam ciągnie. A dzisiaj? Dziś mamy zupełnie inne spotkanie. Szkoda tylko, że dwoje naszego rodzeństwa nie żyje, to brat Kazimierz – najstarszy – i siostra Sabinka. Mirosław, były oficer: – Nasza mama (“Z rodu Purzyckich” – podaje Andrzej) była znaną osobą w okolicy. W latach 60. robiła zastrzyki. Pamiętam, do leczenia wchodziła penicylina, i mama nigdy nie zanotowała jakiegoś wstrząsu popenicylinowego, a ludzie przychodzili z odległych wiosek z prośbą o zrobienie zastrzyku. Była za swoją pracę bardzo szanowana, niosła pomoc. A Tata? Mama robiąc pranie na tarze i w balii, zawsze narzekała: “Ludwik, ciebie nie ma w domu, żeby mi pomóc przy praniu…”. Akurat ktoś wezwał tatę do chorej krowy, albo kastrował małe świnki, albo garbował skóry dla sąsiadów… Nikomu niczego nie odmówił i wychodził z domu bez względu na okoliczności. Mama z tego powodu miała stres… Andrzej: – U nas nie było dyskusji, czy my dzieci podejmiemy się jakiejś domowej pracy, czy nie. Były roboty, które należało wykonać i już. Dla mnie nie było nowością mycie wszystkich podłóg w domu, mama była jedna, a nas było pięciu. Tacie też pomagaliśmy w gospodarce.
WANDA
Ciekawostki? Mówi Wanda: – Najstarsza przedstawicielka rodu to Danuta Steczka z Kobylińskich, 76 lat (“Nasz seniorka”, “Głowa rodu” – słyszę). Jeden z naszych przodków, Florian, człowiek światowy, był szczególnie znany, powiązany z Piłsudskim, z carem Rosji, zarządzał folwarkami królewskimi, był we Francji, w Rzymie… Zołza rodzinna? Nic o takiej nie wiemy! Głos z boku: “Jeszcze nie ma”. Wanda: – No i mamy w rodzinie księdza, też Kobyliński, przebywa w Rzymie. Tomasz: – I mamy taką ciekawostkę, że jeden z naszych braci, Kobyliński, ożenił się z panią… Kobylińską, Urszulą… A Jadwiga mówi: – Dużo nas, ale czuję się tu bardzo dobrze. Wszystkich nie znam, ale przedstawiając się, mówimy o koligacjach rodzinnych…
Sprawdzam znajomość Wandzi z tematu Kobylińscy. – Ten chłopczyk? To jest Piotruś, syn Aliny i Wiesława Kobylińskich z Plewnika. Z tej setki, która tutaj jest, tylko jednej osoby nie znałam. Dziecko córki stryjecznej siostry! Mirosław: – Wanda jest bardzo aktywną osobą, zdolną. Ma rozliczne umiejętności. Jak kiedyś przyjechałem na przepustkę do domu, to zastałem ją przy… kopaniu szamba! Maria: – Wandzia do dziś dnia układa dywan w kościele na Boże Ciało. Coś przepięknego.
MARIA,TOMASZ I ICH SYNOWIE
Teraz o Marii. Maria, gospodyni zjazdu, poznała swoją drugą połówkę, czyli Tomasza, w golądkowskiej szkole. Pobrali się, będąc na stażu, weselisko było w Bielanach, a państwu młodym dzielnie towarzyszyli: brat Andrzej z żoną Urszulą. Młodzi Kobylińscy pracowali w Łubienicy, krótko, potem były przeprowadzki i wreszcie przystań w rodzinnym gnieździe w Bielanach. Marysia: – A jacy są Kobylińscy? To wzór rodziny, z serdeczną atmosferą i z niesamowitą więzią między rodzeństwem. To mnie urzekło. Byłam jedynaczką, więc mnie zauroczyła ta wieloosobowa rodzina i jej atmosfera. Rodzina Kobylińskich to moja rodzina. I dziś jestem szczęśliwa, że doszło do naszego zjazdu. Więź jest niesamowita, czuje się ją nawet przy uściskach (Marii mokną oczy).
Tymczasem rodzina się integruje. W tle wesołe głosy. Maria prowadzi mnie do stodoły. Tam ekran, z którego popłyną rodzinne dzieje. – Sprawami wizualnymi zajął się mój syn Karol, najmłodszy. Wszystko uzgodnione i musi zagrać. Karol (w tle głośna muzyka): – Stodoła jest zaaranżowana po to, żeby zrobić z niej salę kinową i taneczną. Jest projektor, są mikrofony, będzie karaoke… Są kolorofony, stodoła przyciemniona, są siatki maskujące. Wszystko, żeby zintegrować rodzinę, nawet dzieci. My młodzi nie wszyscy się znamy. Tu Karol opowiada mi historyjkę o znajomości z pewną panią Kobylińską, z którą mejlował od dłuższego czasu i nie sądził, że jest z rodziny. – Ona pracuje w Wawrze, ja w Pruszkowie i wiedziałem, że nie mamy tam żadnej rodziny. A okazało się, że ona pochodzi z… Plewnika. I teraz się zobaczyliśmy. “Magda, to ty?!” – zdziwiłem się. Marcin, syn gospodarzy: – Zorganizowaliśmy wszystko – zaplecze: stoły, ławki, namioty, salę projekcyjną, karaoke… Koszty? Zorganizować imprezę na sto osób, to nie są aż tak duże koszty. To nasze pierwsze spotkanie, więc nie liczę się z pieniędzmi, żeby to jakoś było… Jeśli się będzie podobać, możemy zjazd organizować co roku u nas. Żona Marcina, Agata, de domo Kupisz: – Jak wchodziłam w rodzinę Kobylińskich? Stresująco, ale teściowie nie mieli innego wyjścia (śmiech)… A tak naprawdę wszystko jest super! Drugi syn, Andrzej (z dużym humorem) z żoną Edytą de domo Popławską. Edyta: – Jak wchodziłam w rodzinę Kobylińskich? – Drzwiami! – ubiega żonę Andrzej. – Wchodziłam średnio, ani boleśnie, ani bezboleśnie – mówi.
DZIEJE SIĘ HISTORIA
– Za kilka godzin nasze spotkanie będzie już historią – powiedziała Wanda, dziękując Marii i Tomaszowi za stworzenie gniazda w ten pamiętny dzień – 13 sierpnia 2016 roku. Dodała: – Ale że historia lubi się powtarzać, dlatego już teraz oczekujemy propozycji na drugi rodzinny zjazd. Wtedy to pewnie Kobylińscy zaśpiewają swoją rodzinną pieśń, wśród niej te słowa: Na całej polskiej ziemi korzenie rodu są, gdziekolwiek się obrócisz, tam naszej pracy plon. Ta ziemia nasz zrodziła, to nasz ojczysty dom, wplotła nas mądrość, siła, z której przyjaźni są. Żyjemy dla pokoleń, szacunku dając wzór, szukamy się codziennie, by złączyć duży krąg. Zwycięża mądrość, siła, zwycięża wspólny trud, nie damy się podzielić, my, Kobylińskich ród.