POMYSŁ
A pomysł wyszedł od Tomasza i jego brata Ludwika z Przasnysza, męża Wandy. (Podjęli go Marcin Kobyliński, syn Marysi i Tomka, z żoną Agatą). Tomasz i Ludwik (rodzina w komplecie – córki Małgorzata i Joanna oraz syn Grzegorz) mają jeszcze dwóch braci: Mirosława -szczecinianina i Andrzeja, mieszkającego koło Przasnysza. Najstarszy brat i siostra już nie żyją. Tomek: – Nasza rodzina jest duża, nie wszyscy się znamy, spotykaliśmy się na pogrzebach, a chcieliśmy spotkać się w wesołej scenerii. Wywodzimy się z Osowca, koło Przasnysza, gdzie mieszkało też czterech braci ojca. Zostaliśmy wychowani w duchu poszanowania, przyjaźni, religijnym, z przykazaniem, żeby kontakty rodzinne utrzymywać. Pani Wanda: – Jest nas tu pięć pokoleń, 102 osoby. (Męski głos z boku: – Nie dotarło drugie tyle osób). – Owszem, było krótkie posiedzenie, szczególnie chodziło o to, żeby ludzie dobrze się czuli – podaje Tomasz. Ludwik: – Było takie założenie: ma być lato, wakacje, ma być ciepło. Polityka? Nie wchodzi w grę. Polityki nie uznajemy za coś pozytywnego. Wanda Kobylińska: – Wielka odpowiedzialność? Przygotowanie spotkania to była przyjemność – śmieje się i nawiązuje do historii rodu, która sięga XIII wieku ( na dole drzewa genealogicznego jest Mikołaj, a korzenie sięgają Wielkopolski). – Kobylińscy to rodzina szlachecka herbu Łodzia, z Wielkopolski przemieszczali się na Ukrainę, na Litwę… Wyjeżdżali, wracali… Zakładali folwarki… Dane zbierałam pomalutku, już od kilku lat chodziło mi po głowie to drzewo. A teraz to już był ekspres. Szybko poszło.
MÓWI SIĘ
Mirosław: – Takie zjazdy są zdecydowanie potrzebne. Do tej pory spotykaliśmy się na pogrzebach i weselach, a teraz zjazd… Spotkały się nasze dzieci, nasze wnuki… Coś fantastycznego. Podziwiam moich braci i bratową, którzy wzięli się za to. Jak zadzwonił do mnie brat Andrzej, to od razu decyzja była na tak. Szkoda, że nie ma z nami moich synów, jeden jest w Norwegii, drugi w Niemczech, ale marzyli o tym spotkaniu. Andrzej: – Jak powiedział brat, spotykamy się na weselach i przy grobach. Tam, gdzie mamy rodziców, tam się generalnie rodzina gromadzi – w Przasnyszu i kto może, tam ciągnie. A dzisiaj? Dziś mamy zupełnie inne spotkanie. Szkoda tylko, że dwoje naszego rodzeństwa nie żyje, to brat Kazimierz – najstarszy – i siostra Sabinka. Mirosław, były oficer: – Nasza mama (“Z rodu Purzyckich” – podaje Andrzej) była znaną osobą w okolicy. W latach 60. robiła zastrzyki. Pamiętam, do leczenia wchodziła penicylina, i mama nigdy nie zanotowała jakiegoś wstrząsu popenicylinowego, a ludzie przychodzili z odległych wiosek z prośbą o zrobienie zastrzyku. Była za swoją pracę bardzo szanowana, niosła pomoc. A Tata? Mama robiąc pranie na tarze i w balii, zawsze narzekała: “Ludwik, ciebie nie ma w domu, żeby mi pomóc przy praniu…”. Akurat ktoś wezwał tatę do chorej krowy, albo kastrował małe świnki, albo garbował skóry dla sąsiadów… Nikomu niczego nie odmówił i wychodził z domu bez względu na okoliczności. Mama z tego powodu miała stres… Andrzej: – U nas nie było dyskusji, czy my dzieci podejmiemy się jakiejś domowej pracy, czy nie. Były roboty, które należało wykonać i już. Dla mnie nie było nowością mycie wszystkich podłóg w domu, mama była jedna, a nas było pięciu. Tacie też pomagaliśmy w gospodarce.
WANDA
Ciekawostki? Mówi Wanda: – Najstarsza przedstawicielka rodu to Danuta Steczka z Kobylińskich, 76 lat (“Nasz seniorka”, “Głowa rodu” – słyszę). Jeden z naszych przodków, Florian, człowiek światowy, był szczególnie znany, powiązany z Piłsudskim, z carem Rosji, zarządzał folwarkami królewskimi, był we Francji, w Rzymie… Zołza rodzinna? Nic o takiej nie wiemy! Głos z boku: “Jeszcze nie ma”. Wanda: – No i mamy w rodzinie księdza, też Kobyliński, przebywa w Rzymie. Tomasz: – I mamy taką ciekawostkę, że jeden z naszych braci, Kobyliński, ożenił się z panią… Kobylińską, Urszulą… A Jadwiga mówi: – Dużo nas, ale czuję się tu bardzo dobrze. Wszystkich nie znam, ale przedstawiając się, mówimy o koligacjach rodzinnych…
Sprawdzam znajomość Wandzi z tematu Kobylińscy. – Ten chłopczyk? To jest Piotruś, syn Aliny i Wiesława Kobylińskich z Plewnika. Z tej setki, która tutaj jest, tylko jednej osoby nie znałam. Dziecko córki stryjecznej siostry! Mirosław: – Wanda jest bardzo aktywną osobą, zdolną. Ma rozliczne umiejętności. Jak kiedyś przyjechałem na przepustkę do domu, to zastałem ją przy… kopaniu szamba! Maria: – Wandzia do dziś dnia układa dywan w kościele na Boże Ciało. Coś przepięknego.
MARIA,TOMASZ I ICH SYNOWIE
Teraz o Marii. Maria, gospodyni zjazdu, poznała swoją drugą połówkę, czyli Tomasza, w golądkowskiej szkole. Pobrali się, będąc na stażu, weselisko było w Bielanach, a państwu młodym dzielnie towarzyszyli: brat Andrzej z żoną Urszulą. Młodzi Kobylińscy pracowali w Łubienicy, krótko, potem były przeprowadzki i wreszcie przystań w rodzinnym gnieździe w Bielanach. Marysia: – A jacy są Kobylińscy? To wzór rodziny, z serdeczną atmosferą i z niesamowitą więzią między rodzeństwem. To mnie urzekło. Byłam jedynaczką, więc mnie zauroczyła ta wieloosobowa rodzina i jej atmosfera. Rodzina Kobylińskich to moja rodzina. I dziś jestem szczęśliwa, że doszło do naszego zjazdu. Więź jest niesamowita, czuje się ją nawet przy uściskach (Marii mokną oczy).
Tymczasem rodzina się integruje. W tle wesołe głosy. Maria prowadzi mnie do stodoły. Tam ekran, z którego popłyną rodzinne dzieje. – Sprawami wizualnymi zajął się mój syn Karol, najmłodszy. Wszystko uzgodnione i musi zagrać. Karol (w tle głośna muzyka): – Stodoła jest zaaranżowana po to, żeby zrobić z niej salę kinową i taneczną. Jest projektor, są mikrofony, będzie karaoke… Są kolorofony, stodoła przyciemniona, są siatki maskujące. Wszystko, żeby zintegrować rodzinę, nawet dzieci. My młodzi nie wszyscy się znamy. Tu Karol opowiada mi historyjkę o znajomości z pewną panią Kobylińską, z którą mejlował od dłuższego czasu i nie sądził, że jest z rodziny. – Ona pracuje w Wawrze, ja w Pruszkowie i wiedziałem, że nie mamy tam żadnej rodziny. A okazało się, że ona pochodzi z… Plewnika. I teraz się zobaczyliśmy. “Magda, to ty?!” – zdziwiłem się. Marcin, syn gospodarzy: – Zorganizowaliśmy wszystko – zaplecze: stoły, ławki, namioty, salę projekcyjną, karaoke… Koszty? Zorganizować imprezę na sto osób, to nie są aż tak duże koszty. To nasze pierwsze spotkanie, więc nie liczę się z pieniędzmi, żeby to jakoś było… Jeśli się będzie podobać, możemy zjazd organizować co roku u nas. Żona Marcina, Agata, de domo Kupisz: – Jak wchodziłam w rodzinę Kobylińskich? Stresująco, ale teściowie nie mieli innego wyjścia (śmiech)… A tak naprawdę wszystko jest super! Drugi syn, Andrzej (z dużym humorem) z żoną Edytą de domo Popławską. Edyta: – Jak wchodziłam w rodzinę Kobylińskich? – Drzwiami! – ubiega żonę Andrzej. – Wchodziłam średnio, ani boleśnie, ani bezboleśnie – mówi.
DZIEJE SIĘ HISTORIA
– Za kilka godzin nasze spotkanie będzie już historią – powiedziała Wanda, dziękując Marii i Tomaszowi za stworzenie gniazda w ten pamiętny dzień – 13 sierpnia 2016 roku. Dodała: – Ale że historia lubi się powtarzać, dlatego już teraz oczekujemy propozycji na drugi rodzinny zjazd. Wtedy to pewnie Kobylińscy zaśpiewają swoją rodzinną pieśń, wśród niej te słowa: Na całej polskiej ziemi korzenie rodu są, gdziekolwiek się obrócisz, tam naszej pracy plon. Ta ziemia nasz zrodziła, to nasz ojczysty dom, wplotła nas mądrość, siła, z której przyjaźni są. Żyjemy dla pokoleń, szacunku dając wzór, szukamy się codziennie, by złączyć duży krąg. Zwycięża mądrość, siła, zwycięża wspólny trud, nie damy się podzielić, my, Kobylińskich ród.
MY, KOBYLIŃSKICH RÓD
