pultuszczak




Wszyscy wiedzieli oprócz Spółdzielni

2017-01-11 8:59:53

Notatki prasowe po pożarze w piwnicy bloku przy 17 Stycznia były lakoniczne. Ot, w wyniku zdarzenia 62-letni mężczyzna zatruł się dymem i został przewieziony do szpitala, pożar ugasili pułtuscy strażacy, a mieszkańców nie ewakuowano. Wychodzi na to, że wszystko odbyło się sprawnie i szybko, skąd więc zbulwersowanie mieszkańców sięgające zenitu?

Pożar wybuchł 27 grudnia, w bloku numer 2, w klatce czwartej i piątej. – Nasz blok w ogóle nie ma szczęścia. Brudne, niepomalowane klatki, wyszczerbione schody, graffiti na ścianach wewnątrz i zewnątrz, zaniedbane piwnice – bez tynków od nowości. Jak się wchodzi do naszej klatki, ma się wrażenie, że mieszka w niej cały margines Pułtuska.
Kompletny brak remontów, stąd ten bałagan, ale na obraz naszej klatki miała też wpływ blokowa chuliganeria, biesiadująca i w klatkach, i przed blokiem, na ławkach… Płacimy jak za penthouse, a mieszkamy w slumsach. No i jeszcze teraz ten pożar – mówi mieszkanka piątej klatki. Relacjonuje: – Klatki schodowe były tak zadymione, że nic nie było widać, nie można było przejść… Sąsiad otworzył okna i wtedy zobaczył, że piwnica otwarta jest na oścież, a w niej jest po prostu czarno od dymu. Ten dym i swąd mieliśmy także w swoich mieszkaniach… Zadzwonił po straż pożarną, potem przyjechała policja i pogotowie ratunkowe. Jak się okazało, w piwnicy był człowiek, alkoholik, mieszkaniec naszej klatki.
Z piwnicy zrobił sobie “mieszkanie”, spał na barłogu, teraz się słyszy, że mieszkał tam od trzech miesięcy. Poszkodowanego mężczyznę pogotowie odwiozło do szpitala, mieszkańcy dwu klatek, 20 rodzin, zostali bez prądu – uściślijmy, bez światła i telewizji (UPC), ale brak telewizji to już mniejsze zło. W dniu zdarzenia prądu nie było do 23, po części nie było go i w środę, i w czwartek aż do godzin popołudniowych (a nawet – jak się dowiedziałam – i w sześć dni po pożarze) . – Wszystko to świadczy o poważnej awarii w dopływie prądu – słyszę. – Powiedzmy sobie jasno: prąd w dniu zdarzenia mieliśmy jedynie dzięki prowizorce, dzięki pracy elektryka spoza spółdzielni, do którego zwróciliśmy się o pomoc, pozostawieni sami sobie i w dramatycznych okolicznościach.
Mieszkańcy zostali bez prądu i – jak twierdzą – bez informacji, kiedy awaria zostanie naprawiona. – Spółdzielnia milczała. Tak, dzwoniliśmy do administracji… Owszem, otrzymaliśmy odpowiedź, że PRĄD BĘDZIE DZISIAJ, JAK SIĘ UDA, ale potem kontakt telefoniczny się urwał i koniec. Nie było kontaktu z nikim. Telefon uwidoczniony na ogłoszeniu w klatce, 901, też milczał. Sąsiad, ojciec małego dziecka, dowiedział się wreszcie, że prądu we wtorek nie będzie. Ciemności egipskie na korytarzach i w mieszkaniach, strach wyjść, żeby nogi nie złamać, lodówki pełne poświątecznych zapasów, małe dzieci muszą coś jeść, trzeba coś ugotować… Zastępca prezesa Wojtaszka, pan Folański, powiedział, że “nic nie da się zrobić, bo dzisiaj są hurtownie zamknięte, a trzeba kabla kupić”.
A była godzina 16. Spytałam, kto może mi powiedzieć coś więcej. Usłyszałam, że prezes Wojtaszek. Zadzwoniłam, ale abonent był poza zasięgiem. Ludzie przed klatką złorzeczyli. Tak wzięliśmy sprawę w swoje ręce – mówi jedna z mieszkanek.
Właściwie wziął ją w ręce ojciec małego dziecka, dzwoniąc do swojego ojca, elektryka, tuż po rozmowie z elektrykiem ze spółdzielni mieszkaniowej, który wyraził zgodę na wejście “obcego” fachowca. Najęty człowiek pracował kilka godzin, przerażony tym, co zobaczył, wcześniej zakupiwszy w… HURTOWNI kable.
– Pracę wykonał. Powiadomił nadzór energetyczny. Okazało się, że wszystko zrobione jest dobrze i bezpiecznie, choć tymczasowo.
Fachowcy włączyli prąd, zrobili protokół odbioru.
Teraz pozostał nam jeszcze jeden dylemat: czy swąd i dym nie zagraża naszemu zdrowiu. Nikt nam tego nie wyjaśnił – mówi K.
Nazajutrz (środa) kilkoro z mieszkańców zjawiło się u prezesa Marka Wojtaszka. Prezes zarzucił im, że samowolnie podłączyli prąd i że mogło się to skończyć niebezpiecznie, wręcz tragedią. Blokowi wysłannicy byli zdziwieni – przecież sporządzony był odbiór pracy! Zdenerwowani, zwracali uwagę prezesa i na opieszałość spółdzielni w podejmowaniu decyzji w sprawie naprawy szkód po pożarze, i na brak przedstawicieli administracji wśród mieszkańców, tuż po zdarzeniu. Prezes był innego zdania, tłumaczył również, że elektryk nie poinformował go o rozmowie z najętym przez mieszkańców fachowcem.
– W ostatnich latach było pięć takich pożarów – mówi prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko – Własnościowej Marek Wojtaszek. – Trzy z nich dotyczyły piwnic, dwa mieszkań. Wszystkie te pożary zostały spowodowane głupotą ludzi i to tych, którzy mieszkali w danych budynkach. Ostatni pożar przy 17 Stycznia, ostatnia klatka, wywołał mieszkaniec; na Pana Tadeusza 6 również mieszkaniec spowodował podpalenie; na Skarpie 10, środkowa klatka, też mieszkaniec spowodował pożar – handlował paliwem; na Tysiąclecia 29 mieszkaniec kradnący prąd spowodował pożar mieszkania – również o procederze wszyscy wiedzieli; na Pana Tadeusza 5, znana sprawa, mieszkaniec sam się podpalił i zmarł. A ten ostatni przypadek, z 17 Stycznia, dotyczył mężczyzny, który wypędzony przez rodzinę z lokalu 47, koczował w piwnicy, wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie poinformował spółdzielni. To był przecież ich sąsiad z klatki… Jeśli sami sobie nie pomożemy, to nam nikt nie pomoże. To przecież we własnym interesie leży, własne bezpieczeństwo.
Na moje pytanie, czy pracownicy spółdzielni wiedzieli o koczującym w piwnicy, prezes
Wojtaszek odpowiada krótko NIE. I tłumaczy: – To była piwnica tego pana, to jakie mamy odniesienie? Wypędzić go z jego piwnicy? Na kolejne pytanie, czy spółdzielnia wiedziała o eksmisji lokatora, prezes odpowiada pytaniem: – Kto go eksmitował? Nie mam wiedzy, co się działo w tej rodzinie. Mnie sąd o eksmisji nie zawiadamia, wiem jedynie o eksmisjach spółdzielczych, najczęściej to przypadki spowodowane zaleganiem z płatnością za lokal. Kolejne pytanie: od czego powstał pożar przy 17 Stycznia. Samozapłon czy nieumyślne podpalenie?
– Nie mogę teraz powiedzieć, od czego powstał pożar – mówi Marek Wojtaszek. Drążę: “wina” instalacji czy wina koczującego? – Na pewno mężczyzny, który tam koczował, z tego co mi wiadomo, to podgrzewał się maszynką elektryczną. Jest dochodzenie i tyle. Chciałbym tylko zapewnić wszystkich, że wszystkie pomiary instalacji wynikające z prawa budowlanego są w naszych blokach wykonywane. Co 5 lat jest robiony przegląd instalacji, przeglądy sprawdza nadzór budowlany (zgoła inną opinię o stanie instalacji piwnicznych usłyszałam od ludzi).
Kolejne pytanie – o stan zagrożenia dla zdrowia i życia mieszkańców wynikający z zadymienia i swądu popożarowego. Krótko: wszystko było sprawdzane, inaczej ewakuowano by mieszkańców. – Owszem, byłem tam, jak strażacy oddymiali klatki, a mój numer telefoniczny jest dostępny 24 godziny na dobę i w straży, i na policji. Gdyby było zagrożenie dla ludzi, strażacy nie wpuściliby ich do domów. Mam protokół od straży pożarnej.
Opieszałość działania pracowników spółdzielni? – Ściągnęliśmy elektryka, fachowca, pana Piotra Kalinowskiego z Kalbudu, który ocenił straty, było gdzieś około 15. Jeszcze beton w piwnicy był nagrzany, obejrzał instalację i powiedział, że wszystko jest popalone i nie można nic zrobić, jak następnego dnia. Ponadto należało ściągnąć i ludzi, i materiały – było tuż po świętach. I te dwie klatki, na zewnątrz, zostały wyłączone z prądu. I tak w środę o 7 pan Kalinowski zaczął pracę – mówi prezes. – I nieprawdą jest, że fachowiec wynajęty przez lokatorów pracował za zgodą naszego elektryka. Nie!
Powiedział, że takiej sytuacji nie może być, żeby wszedł ktoś inny!!!
Kiedy odchodziłem z bloku o 15.30, powiedzieliśmy mieszkańcom, że na prąd musimy czekać do jutra, do środy, że teraz prąd będzie wyłączony. Jedyna nasza wina to to, że mogliśmy napisać stosowne ogłoszenia i zamieścić je na korytarzach.
Prąd jednak pojawił się już we wtorek późną godziną wieczorową – powtórzę – dzięki fachowcowi wyszukanemu przez mieszkańców. Marek Wojtaszek: – Co by było, gdyby nastąpiło porażenie kogoś? Kto by wziął za to odpowiedzialność? Prezes czy mieszkańcy? To była samowolka! Dopiero w środę weszli fachowcy z Kalbudu. Teraz czeka nas malowanie piwnic klatki czwartej i piątej oraz malowanie klatki piątej.
Pytam o straty wynikające z pożaru.
– Około 25 tysięcy złotych – słyszę.

***
Rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Straży Pożarnej

poinformował TYGODNIK, że w piwnicy bloku przy 17 Stycznia najprawdopodobniej doszło do zaprószenie ognia, chociaż nie ma pewności, że pożar wzniecił lokator klatki.

Burmistrz Krzysztof Nuszkiewicz: – Nie, nie mieliśmy informacji o eksmisji tego pana, ani też o tym, że poszukuje jakiegoś lokum socjalnego. W ostatnich dwu latach w ogóle nie zetknąłem się z tego typu sprawami, czyli z eksmisjami – nikt nas o nich nie zawiadamiał.

Prokurator REJONOWA Jolanta Świdnicka

poinformowała nas, że wobec mieszkańca bloku, w którym wybuchł pożar, był orzeczony środek zapobiegawczy w postaci czasowej eksmisji, oddzielenia od rodziny. W takich przypadkach SĄD nie musi zawiadamiać zarządcy budynku, tylko osobę zainteresowaną i osoby najbliższe, wobec których eksmitowany stosował przemoc lub zachowywał się nagannie. W tym przypadku nie była powiadamiana ani spółdzielnia mieszkaniowa, ani burmistrz. Sąd ma jedynie obowiązek podania eksmitowanemu adresu miejsca noclegowego, jeśli on wyrazi chęć skorzystania z niego. T.M. nie wyraził chęci skorzystania z propozycji.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *