TUŻ ZA DOMEM
2025-05-28 5:41:51
Przed domem Hanny i Erwina Kowalczyków zatrzymują się miłośnicy kwiatów. Podziwiają dwa przecudnie kwitnące rododendrony, różaneczniki. Robią zdjęcia na ich różowym i fioletowym tle. Tak jest co roku. Obok tego morza kwiatów pysznią się zielone krzewy uformowane w… pierścienie. To jakby początek niemałego, bogatego w kwiaty, warzywa, drzewa i krzewy ogrodu.
Tuż za domem znajduje się duża, ciekawa w kształcie altana, dzieło gospodarza, to w niej słucham opowieści Hanny i Erwina o ich ogrodzie. Tematy same cisną się na usta… Bo oto przyaltanowe drzewo, pod nim figurki Flipa i Flapa, przed nimi kury. A z tymi figurkami to było tak… Ukradł je drobny złodziejaszek podczas wielkiej burzy i zawieruchy, potem je przyniósł ze strachu przed policją, bo inny okradziony doniósł na złodzieja do stróżów porządku publicznego. – Jak przychodziły do nas przedszkolaki, to pytałem, o czym panowie – Flip i Flap – rozmawiają z kurami. Dzieci mówiły, że nie wiedzą, więc prowadziłem je do kurnika, gdzie mamy 9 kurek i te kury ko ko ko, a ja pytałem, czy już rozumieją, o czym kury gadają – śmieje się gospodarz posesji.
Rozmowę zaczynamy od różaneczników, które pięknie zakwitły tej wiosny. – Mało pachną, ale są piękne. Kiedyś zapraszałem dzieciaki na sesje fotograficzne na tle kwitnących rododendronów. To były takie pocztówki na Dzień Matki, darmowe. Teraz przechodzący się zatrzymują, robią zdjęcia… A sekret kwitnienia rododendronów tkwi w ich podlewaniu, także zimą, przynajmniej pięć razy, wiadomo, nie w mróz. Po przekwitnięciu krzewu trzeba odrywać pręciki, rok w rok – mówi Erwin.
Ogród jest dla Kowalczyków bardzo ważny, dla Hanny to odskocznia od domu, bo w nim pomidorki koktajlowe, marchewka, pietruszka, koper, ogórki, ziemniaki (nieduży kawałek ziemi może nawet wydać 130 kg kartofli). Ponadto czereśnie, borówki amerykańskie i kanadyjskie, 30 krzaków (z nich dżemy malinowe, wiśniowe, czereśniowe, soki z aronii, z porzeczki, z malin), jest pachnące poletko lawendy, są porzeczki, winogrona, maliny, jest kiwi – zwane agrestem chińskim, to agrest nieowłosiony, rosną jabłonie, grusze, śliwy, morele, nawet czarna morwa, bardzo smaczna. – Jest i pigwa, duże drzewo, w zeszłym roku miała owoce osiemdziesięciodekagramowe. Owoce rozdałem, trochę poszło do dżemów. Pigwa to nie pigwowiec, u nas owoce pigwowca rosną dwa trzy razy większe niż u innych ludzi. Dbamy o nie. Z pigwowca robimy nalewki – jak z orzecha włoskiego – maksimum 20-procentowe. Rozczęstowaliśmy ją i słyszeliśmy od obdarowanych, że czegoś tak dobrego jeszcze nie pili – słyszę i potwierdzam.
Dla Erwina ogród jest przedłużeniem pracy jako rolnika. – Byłem dobrym rolnikiem i jako pierwszy w powiecie pułtuskim osiągnąłem rekord -10 ton pszenicy z ha. Ziemi mieliśmy aż do fortu. Ludzie się dziwili, że facet, który nie miał nic wspólnego z rolnictwem, osiąga tak wysokie plony. A ja na bazarze Różyckiego znalazłem książeczki, w których wyczytałem, jak uprawiać pszenicę, zaś wiedzę o tym, jak uprawiać rzepak, pozyskałem od teścia. Kiedyś nawet miałem kłopot z zakontraktowanym rzepakiem, nie chcieli go przyjąć, bo za dużo się go urodziło. To było w latach 80., jeszcze sekretarz urzędował, pojechałem na skargę do niego, on nakazał przyjąć te 60 metrów, nie 20. Nigdy nie mieliśmy problemu, ani tatuś, ani my, szło się na skargę i sprawa była pozytywnie załatwiona. Rolnicy nam patrzyli na ręce, czy te plony są nasze. – Nasz jęczmień szedł na browar, był luksusowy – pamięta Hania. – Piękne miałem zboże, ci, co je skupowali, kupowali ode mnie, chociaż było trochę droższe i posypywali nim wierzch swoich worków, dla “okraszenia” – mówi Erwin.
Erwin: – I mamy rośliny egzotyczne – granaty, które pięknie kwitną, figę, która, niestety, nie dojrzewa w naszych warunkach, ale urok ma. Granaty nie dają owoców, bo brak kolibrów, które zapylają kwiaty. Jednak trzy lata temu jakiś ptaszek zapylił kwiat granatu, urósł owoc, ale ptaki go wydziobały. Hanna: – Granaty kochamy dla tych kwiatów, już pąki na nich widać, zimna wiosna im nie sprzyjała. Erwin: – Kiedy oprowadzałem dzieciaki ze szkół po posesji, pytałem, co to za nazwa roślinna, która znana jest w wojsku. Jeden chłopiec krzyknął, że granat. Dzieci dziwiły się, że u nas rosną granaty.
Chodząc po ogrodzie, natrafiamy… na smoka, jest wystrzyżony z bukszpanu. Ma oczy, zęby, język, dzieciaki przy nim robią sobie zdjęcia. Stajemy przed drzewami – parasolami, specjalnie ukształtowane, dają schronienie przed słońcem i rosną niedaleko figurki Matki Boskiej z Dzieciątkiem. – To najpiękniejsze parasole świata. A za altaną mamy ciekawy świerk. Kupiliśmy kiedyś z lasu do kominka drewno. Jedna kłoda była z otworem, w którym znajdowało się gniazdo. Wyrżnąłem z tej kłody odpowiednią część i powiesiłem na naszym świerku, no i mamy tam sikorki. A tu rojnik – Erwin wskazuje ręką na rojnikową zieleń i zaczyna opowieść o kurach, o Magdzie, która przychodzi na zawołanie i daje się wziąć na ręce, i o kurniku jak zamek. I o brzozie o dziwnym kształcie. Trzy listki miała, kiedy Kowalczykowie przywieźli ją z lasu, z grzybobrania. Wsadzili do doniczki, przechowali przez zimę, a wiosną znalazła się w ziemi. Erwin: – Rosła i rosła, zaczęliśmy ją przycinać i teraz mamy taki parasol. Ma 40 lat. – Można się do niej przytulić, daje zdrowie i wyciszenie – dorzuca Hanna.
Na koniec wizyty w domu i ogrodzie Erwin pokazuje mi swoje olejne obrazy oraz obrazki na korze, bardzo ciekawe. Czy się dziwić? Nie. Erwin to człowiek – orkiestra, znamy go przecież także z pisania wierszy i dowcipów, z gawęd dla dzieci podczas spotkań z nimi w szkołach i przedszkolach, i we własnym ogrodzie.
***
Naszej rozmowie towarzyszyła pani Julia z Kazachstanu, przyjaciółka domu. To ona przywiozła Kowalczykom ziemniaki z dalekiego kraju. Teraz czekają, co z nich wyrośnie i jak będą smakowały.
Grażyna M. Dzierżanowska