SĄ TAKIE MOMENTY, ŻE NIE SPOSÓB NIE PŁAKAĆ
2017-08-23 10:37:47
Z Anetą Szymańską, towarzyszącą Żydom o pułtuskich korzeniach w poszukiwaniu ich rodzinnych historii, rozmawia Grażyna Maria Dzierżanowska
Odpuśćmy sobie, Anetko, na chwilę, pytanie o to, jak zaczęło się Twoje MATKOWANIE Żydówkom i Żydom z różnych stron świata, a przybywającym do Pułtuska… Mam na początek pytanie jak gorący kartofelek, o wesele żydowskie w Radzanowie…
Aach, to wesele! Ciągle jestem pod wrażeniem tego wydarzenia. Wszyscy poczuliśmy się tak, jakby nie było wojny, jakby Żydzi znów zamieszkali pomiędzy nami, jakby “Skrzypek na dachu” nie był filmem, a rzeczywistością… Jestem pełna podziwu dla członków Stowarzyszenia Radzanovia, ogromna praca i dbałość o najmniejsze szczegóły, od strojów, potraw po nawet konsultacje w sprawie roślinnych dekoracji… Rozmawiałam z panią Małgorzatą Zakrzewską, florystką, która przygotowała oprawę, ona naprawdę konsultowała się, jakie kwiaty mogłyby być użyte do dekoracji! Cóż za profesjonalizm! No i przede wszystkim ludzie! To oczywiście aktorzy, organizatorom udało się ściągnąć część obsady Teatru Żydowskiego w Warszawie, z fantastyczną prowadzącą cały spektakl Teresą Wrońską, kierownik muzyczny tegoż Teatru. Ale poruszające najbardziej było, że większość osób występujących to naturszczycy, ludzie z rejonu Radzanowa, którzy przez wiele dni poświęcali swój prywatny czas na długie próby, szukanie elementów ubioru, ba, nawet zapuszczanie bród :). Agnieszka i Rafał Nowakowscy, właściciele miniskansenu w Radzanowie, w którym odbyło się to wesele, to ludzie herosi, podziwiam ich ogromne zaangażowanie w kultywowanie tradycji, nie tylko żydowskiej, w zeszłym roku organizowali przecież wesele polskie. Mam nadzieję, że nasze wspólne projekty zrealizujemy również na terenie Pułtuska, nie chciałabym za wiele o tym mówić, ale być może będzie to podobne wydarzenie…
Rozumiem, że chciałabyś przenieść takie widowisko do Pułtuska. Mogłoby współistnieć z programem FESTIWALU Kultury Żydowskiej. Opowiedz naszym Czytelnikom o tym festiwalowym pomyśle…
Czytasz w moich myślach. Jak czytelnicy TP już wiedzą, bo przecież pisałaś już kilkakrotnie o tym pomyśle, za co bardzo dziękuję!, w przyszłym roku chcemy zorganizować Festiwal Kultury Żydowskiej. Głównym wydarzeniem będzie koncert Josepha Malovanego, związanego z naszym miastem kantorem z nowojorskiej synagogi, światowej sławy śpiewakiem, ale też chcemy zorganizować wystawę przedwojennych zdjęć rodzin żydowskich z Pułtuska, wspólne gotowanie potraw, warsztaty z kultury żydowskiej czy też naukę języka hebrajskiego.
Trudne to przedsięwzięcie ten FESTIWAL! Myślisz, że dojdzie do jego realizacji? Od kogo zależy przede wszystkim?
Jeśli chodzi o przychylność naszych władz miejskich, to już to mamy! Jak wiesz, odbyło się w maju spotkanie organizacyjne w Urzędzie Miejskim, mam nadzieję, że wkrótce będzie następne. Oczywiście trzeba będzie pozyskać sponsorów, ale najważniejsze, że naprawdę mieszkańcy Pułtuska są zainteresowani tym wydarzeniem i wiele osób codziennie pyta mnie o szczegóły i deklarują chęć pomocy.
Te żydowskie odwiedziny… Jest ich bardzo dużo. Których naszych gości zapamiętałaś szczególnie? Jakie ich historie Cię wzruszyły, zadziwiły?
Żadna wizyta nie jest taka sama. Losy rodzin są tak różne, jedno co je łączy to dramatyczność wydarzeń podczas wojny. Niekiedy udaje się znaleźć w Urzędzie Miejskim czy Archiwum wiele dokumentów, aktów urodzenia czy aktów małżeństwa i wtedy są to ogromne momenty wzruszenia, a czasem niestety zupełnie nic… Wiele rzeczy na to się składa, Żydzi często rejestrowali swoje dzieci dopiero wtedy, kiedy miały pójść w wieku lat 7 do szkoły, często rodziny, mylą się myśląc, że ktoś urodził się w Pułtusku, a być może rodzina przeniosła się do naszego miasta zaraz po narodzinach i trzeba szukać aktu w zupełnie innym mieście? Prawie zawsze nie zgadza się rok urodzenia i niestety nazwisko, trzeba pamiętać, że mówili w jidisz, rejestrowali po rosyjsku, bo przecież Pułtusk był pod zaborem rosyjskim, z sąsiadami mówili po polsku, wyjechali do Izraela, gdzie mówi się po hebrajsku, a mi przesyłają imię i nazwisku z transkrypcją języka angielskiego… Łatwo o pomyłkę, nieprawdaż?
Owszem – historyczny galimatias. Często mi relacjonowałaś: “Popłakałam się”, “Miałam łzy w oczach”… Dlaczego?
Są takie momenty, że nie sposób nie płakać, kiedy jestem w Treblince z potomkami rodzin, które tam zginęły i oni wymieniają, kto tam zginął, ciocia Fejga, co robiła najlepsze pierogi, albo mały kuzyn Icek, który nawet nie wiadomo, ile miał lat, może 3, a może 5 i już nikt nam tego nie powie. Ale są też pozytywne, jak wtedy, kiedy byłam z Avim Malovany w Szelkowie i okazało się, że w Urzędzie nie znajdziemy żadnych dokumentów, bo zostały zniszczone w czasie wojny, ale koło kościoła zatrzymujemy się obok starowinki z nadzieją, że ma jakąkolwiek informację, a ona żwawo i ochoczo wsiada do naszego samochodu i mówi: “Wieźcie mnie, ja wam wszystko pokażę!”. I pokazuje wszystko: tu mieszkał ten, a tu tamten, tu się bawiliśmy z Jossim i Haną. Jak nie płakać?
Ci, których oprowadzasz, oni Ci mówią, co chcą zobaczyć? Przyjeżdżają z gotowym planem? Jaki jest ich pułtuski szlak zwiedzania?
Bardzo ważne są dla nich dokumenty, akt urodzenia, dziadka, babci, każdy ślad zapisany… Ale niestety, nie zawsze uda się znaleźć… Przy okazji wielkie podziękowania dla naszego pułtuskiego Wydziału Spraw Obywatelskich, zawsze profesjonalne i niezwykle życzliwe podejście! Zwykle więc jest to Urząd Miejski czy Archiwum, bo trzeba pamiętać, że dokumenty są przechowywane przez 100 lat, a potem właśnie trafiają do Archiwum. Obowiązkowo modlitwa przy dwóch pomnikach: na ul. Kotlarskiej i na byłym cmentarzu przy Jana Pawła II. Dzielnica żydowska, miejsce w którym była synagoga, i cheder. Trasa, którą Niemcy pędzili Żydów 26 września, most, chociaż wciąż nie jesteśmy pewni, który to był na pewno, czy tzw. wyszkowski, czy ten bliższy, tzw. bujany. Jeśli ktoś wie, gdzie mieszkali jego przodkowie, to idziemy w to miejsce, zwykle jest to ulica 3 Maja, Daszyńskiego, Rynek, Kotlarska, Skargi…
Ciebie czegoś uczą te polsko – żydowskie spotkania? To takie tkanie naszej wspólnej historii…
Tak! To jest jak wchodzenie w tajemną naukę, gdy byłam małą dziewczynką, chyba była to V klasa szkoły podstawowej, wzięłam udział w konkursie wiedzy o naszym mieście, zorganizowanym przez nasze Pułtuskie Towarzystwo, wygrałam ten konkurs. Pamiętam, że długo się do tego przygotowywałam, czytałam, ale nigdzie nie trafiłam na dokumentację pobytu Żydów w naszym mieście, 200 lat żyli z nami tutaj, a nie poświęcono im ani jednej wzmianki! Gdy później pojawiły się publikacje prof. Szczepańskiego i starania Akademii Humanistycznej, byłam w szoku, że można tak wyprzeć z pamięci tych ludzi. A przecież stanowili prawie połowę ludności, we wrześniu 1939 roku było ich 6400 osób. Nagle jednego dnia zniknęli… na wiele lat i dopiero teraz wychodzi tak dużo istotnych rzeczy.
Te spotkania rozszerzyły w Twoją wiedzę o naszym rodzinnym mieście? O co?
Codziennie dowiaduję się czegoś nowego, są to czasem maleńkie okruchy, ale zawsze coś, wiele rzeczy straciliśmy bezpowrotnie, ale wiele też możemy uratować, apeluję o kontakt ze mną, jeśli ktokolwiek z naszych mieszkańców ma w rodzinie jakiekolwiek pamiątki, relacje ustne babci, dziadka o Żydach. Naprawdę wszystko jest ważne!
Jak pułtuszczanie PATRZĄ na Ciebie w kontekście i naszych TYGODNIKOWYCH publikacji, i tego, co robisz? A robisz, że ho ho!
Niesamowicie pozytywnie! Zatrzymują mnie na ulicy, gratulują, zachęcają do dalszego działania. Pułtuszczanie to niezwykle otwarci i gościnni ludzie, dam przykład. Ostatnio nie mogłam znaleźć żadnej dokumentacji o pewnej rodzinie, oni przyjechali z Izraela zdeterminowani, nastawieni, że muszą i koniec. Uparli się, że trzeba rozmawiać z najstarszymi ludźmi z Pułtuska lub z ich rodzinami. No i porozmawialiśmy, wszyscy nas zaprosili w progi swoich domów, częstowali, byli bardzo otwarci, smutni jeśli nie mogli w niczym pomóc… Takie zdarzenia bardzo pomagają w budowaniu dobrych relacji…
A wiesz, że dostałam telefon, tuż po moim felietonie poświęconym żydowskiej sprawie, z pytaniem, czy jesteś Żydówką, i po co Żydzi przyjeżdżają do Pułtuska… Nie była to miła rozmowa…
Następnym razem odpowiedz, że niestety nie jestem i że bardzo żałuję :))), ale mam w sobie , w duszy małego żydowskiego dybuka, który nie pozwala mi spokojnie usiedzieć i będę kontynuować, co zaczęłam, bo jest dużo do zrobienia. Nie ma we mnie złości czy też oburzenia na tę osobę, chętnie bym się spotkała i wytłumaczyła, że warto rozmawiać i poznać inną kulturę i może zrobiłabym dla niej szakszukę, to taka izraelska jajecznica na bogato, na pewno by jej smakowała :).
Zrób dla mnie, też mam w sobie dybuka,może nawet dwa. Ale, Aneto, wreszcie proszę o odpowiedź na pierwsze pytanie naszego wywiadu… Tu pewnie opowiesz mi o pięknej postaci… To Zafrira Malovany…
Ach Zafrira, czasem mówię o niej, że to taka nasza izraelska matka chrzestna :). Zafrira poświęca cały swój czas, aby budować dobre polsko – izraelskie relacje, jest niezmordowana, nie wiem, gdzie czerpie energię, ale no cóż mieszka w Tel Awiwie, a przecież stamtąd to tylko krok do Boga, to pewnie ma z Nim świetne układy :). Czasem śmieję się i pytam jej rano, czy Bóg już wpadł do niej na śniadanie :))). Ok, ale żarty na bok, Zafrira kocha Pułtusk! Wszystko i wszystkich! To jest niesamowite, jak bardzo można być patriotą lokalnym, bo ona jest! Zrobi wszystko dla swojego rodzinnego MIASTA, czyli Pułtuska!
W październiku lecisz do Izraela i …
Lecę, lecę! Spotkam się z całą naszą pułtuską żydowską diasporą, jestem pewna, że będzie to niezwykle wzruszające i pozostanie we mnie na zawsze. Trochę się boję tych emocji… Na pewno będę zamieszczać relacje na mojej stronie FB, oczywiście ze zdjęciami…
I jeszcze jedno… Co żydowscy goście kupują w Pułtusku? Coś jedzą? Coś piją? To pytanie związane ze słowami jednego z prominentów samorządowych, że Żydzi nawet wody nie kupią…
Goście z Izraela, jak najbardziej kupują wodę :). Przyjeżdżają do naszego miasta wiosną i latem, zimy zdecydowanie nie lubią, ale ja też nie przepadam za tą porą roku i też bym uciekła :). Co jedzą? To trochę skomplikowane, bo często są to osoby przestrzegające koszerności, więc nie jedzą wieprzowiny i nie łączą pewnych produktów , ale cóż i wśród nas coraz więcej osób nie je glutenu czy mięsa. Wtedy jedzą w Żaczku doskonałe pierogi ze szpinakiem, a jeśli nie są bardzo restrykcyjni co do diety, idziemy do Domu Polonii do restauracji bądź Kasztelanki na strogonowa czy inne potrawy. Ostatnio przyjechało do mnie małżeństwo po 70. Michel i jej rodzina pochodzi z Pułtuska, a jej mąż Szlomo od 9 pokoleń w Izraelu, byłam pewna, że mocno koszerni, a Michel zaproponowała: “Chodźmy na schabowego z mizerią! Wciąż pamiętam, jak mama mi o nim opowiadała”.