pultuszczak




NIE DAWAŁAM SOBIE RADY W ŻYCIU

2025-05-29 12:57:58

Zobaczyłam ją podczas Przeglądu twórczości osób niepełnosprawnych na scenie w MANEŻU. Recytowała wiersze swojego autorstwa, przejmujące. Ciekawa dziewczyna, w subtelnej sukience, z dodatkami biżuterii, mieszkanka DPS-u POD SOSNAMI. Słuchając jej, nie wiedziałam, że toczy walkę z sobą, z paraliżującym lękiem przed ogromną publicznością. Nie doznała wcześniej tak emocjonalnego wydarzenia, chociaż i emocji, i traum w życiu KLAUDII, dziewiętnastolatki, było wiele.

Odwiedziłam ją w popławskim DOMU POD SOSNAMI, gdzie przebywają osoby przewlekle chore psychicznie. Zapewne nie byłaby w tym miejscu, gdyby los nie zgotował jej dramatycznego wprost scenariusza życiowego. Klaudia, najmłodsza mieszkanka, nie mogła doczekać się moich odwiedzin. Powitałyśmy się już w korytarzu.

– W naszym DOMU mamy osoby w wieku od 19 do 87 lat, jest ich 51, przewaga mężczyzn, przyjeżdżają do Pułtuska z całej Polski. DOM jest otwarty, co znaczy, że mieszkańcy mogą samodzielnie go opuszczać w celu wyjścia do miasta – mówi dyrektorka Marta Łaszczych.

Klaudia, zabiegając o namiastkę rodziny, znalazła ją u nas i w nas. To nasz rodzynek, nasza wisienka na torcie. Pozytywna, uśmiechnięta, pomocna, przylepka, która potrzebuje uwagi – ma swoje problemy. Paulina Zawada, pracownik socjalny: – Klaudia u nas uczy się życia, wchodzi w dorosłość, chcemy, aby się dalej kształciła, aby w przyszłości się usamodzielniła. Ma szanse. W dodatku z łatwością pisze wiersze, postaramy się je wydać.

W wierszach Klaudii z łatwością odnajdziemy wspomnienia: o bolesnej, “ciemnej” przeszłości i męczarni życia, jakby umieraniu; o różnych czynach, których dokonywała; o osamotnieniu, o metaforycznych kajdanach na rękach. Przytoczę jeden z jej mrocznych wierszy pt. “Trzymam za rękę mojego brata”.

Trzymam za rękę mojego brata,/Przede mną stoi nasz tata,/Pyta, co się z nami stało,/Mówi, że mam mówić śmiało./Budzi się we mnie lęk./Z dala wydobywa się straszny dźwięk./Przypominały mi się straszne czasy,/Kiedy przyjemne były tylko święta i wczasy./Stara piwnica mi się przypomniała./Była ciemna, straszna i skostniała./Mamy krzyki i ojca lanie,/Kiedy nawet straszne było spanie. /Wyrzucanie z domu na dwór,/Przez co nawet nie pamiętam zwiedzanych gór./Teraz tego tak strasznie się boję,/Dlatego patrzę na niego, milczę i stoję.

– Urodziłam się w Zabrzu – mówi Klaudia, posługująca się ładną polszczyzną i bogatym słownictwem. – Nie znam swoich biologicznych rodziców i nic o nich nie wiem, do piątego roku życia przebywałam w domu dziecka, skąd zabrali mnie adopcyjni rodzice, mnie i mojego biologicznego brata, młodszego ode mnie o rok, który dotychczas przebywa z naszymi rodzicami.

Będąc w piątej klasie zmieniłam szkołę z powodu przemocy rówieśniczej. W mojej pierwszej szkole nie potrafiono zaakceptować tego, że ja i brat jesteśmy dziećmi adoptowanymi, dokuczano nam, przezywano. Mój brat przez to wdawał się w bójki, ja stawałam w jego obronie, wspierałam go.

Dziewczyna przeszła przez placówkę interwencyjną, w której przebywała dziesięć miesięcy, do uzyskania pełnoletności, potem próbę samobójczą. Tuż po opuszczeniu bezpiecznego dla niej miejsca, placówki interwencyjnej, znalazła się w domu rodzinnym. Na krótko. Nie umiała się odnaleźć, płakała, była zestresowana, mama się denerwowała, myśląc, że płacze przez nią, chociaż Klaudia zapewniała, że płacze z innej przyczyny. – Wtedy już, po pobycie w placówce, miałam podpisany kontrakt z rodzicami, który mówił, że będę u nich przez dwa tygodnie, a potem udam się do ośrodka pod Warszawą. Ale stało się inaczej, pojechałam do innej miejscowości i przedawkowałam tabletki, jeszcze w pociągu.

Na szczęście została uratowana.

Trafiła do szpitala psychiatrycznego. Nie pierwszy raz. Dobrze się tam czuła, bezpiecznie.

– Tak myślę, że moje problemy zaczęły się w siódmej klasie. Zaczęłam się izolować, bałam się ludzi, doznawałam lęków, miałam fobie społeczne i szkolne. Doznawałam hejtu w szkole, byłam sama, choć w grupie wiekowej. Bywałam u psychologa szkolnego, ale mu nie ufałam, nie ufałam żadnemu psychologowi szkolnemu. Skarżyłam się na mój stan psychiczny, a oni mówili, że nic mi nie jest, że będzie dobrze, radzili: “Pooddychaj i wróć na lekcje”.

Miałam myśli samobójcze, a usłyszałam, że to tylko stres i nic mi nie jest. Było tak, że pewnego razu wyszłam ze szkoły, emocje zaczęły mi wariować, nie panowałam nad sobą. W takim stanie znalazła mnie jakaś pani. Zaopiekowała się mną, dopóki rodzice nie przyjechali po mnie. Szkoda, że nie mam z nią kontaktu. Kiedy byłam już w drugiej klasie technikum, na wizycie u psychiatry powiedziałam, że mam myśli samobójcze i wraz z rozpoczęciem roku szkolnego trafiłam po raz pierwszy do szpitala, gdzie uznano mnie nie za chorą psychicznie, tylko za zaburzoną osobowościowo. To był zmarnowany czas.

Dziś uważam, że kolejni psychiatrzy nie robili mi diagnoz, nie byłam dogłębnie zbadana, a ja nie dawałam sobie rady w życiu, miałam myśli i próby samobójcze, dlatego jestem tutaj.

I to jest pierwsza część opowieści Klaudii. Pesymistyczna, traumatyczna. Druga jest zgoła inna, niekiedy optymistyczna, związana z twórczością literacką, z pisaniem wierszy. Zgromadziła je w grubym zeszycie, niestety, znikł z pola widzenia Klaudii, po prostu gdzieś go posiała. Zapewne pozostawiła w placówce interwencyjnej.

– To były wiersze na temat moich emocji i tego, co czułam, a czego nie umiałam wypowiedzieć. Piszę wiersze rymowane, obecnie często dla personelu DOMU POD SOSNAMI. Ostatni wiersz dotyczył wydarzenia, które tu się stało i którego bardzo żałowałam. Napisałam go dla jednej z pań terapeutek, która miała urodziny. W prezencie.

Niedawno Klaudia recytowała swoje wiersze podczas Przeglądu twórczości osób niepełnosprawnych.

Miałam lęk przed tak dużą publicznością.

Z jednej strony patrzyłam na kartkę, myśląc, że mi się załamie głos, z drugiej na panią dyrektor i panią terapeutkę. Patrzyłam na osoby, które już polubiłam, z którymi dużo rozmawiam na tematy swojego samopoczucia. A moje wiersze? One mówią o mnie, to wiersze o moich stanach psychicznych, rzadziej o tym, co przeszłam w życiu.

Klaudia pięknie czyta i interpretuje swoje wiersze. Czyta przede mną “Będę czekać”, bardzo udany utwór. – To wersy poświęcone pradziadkowi z rodziny adoptowanej – mówi – to była osoba lubiana przeze mnie, spędzałam z nim czas, niestety, zmarł przed moimi osiemnastymi urodzinami.

Lubię wiersz “Wesołych świąt”, jest taki ciepły, wesoły.

Mam też wiersz w telefonie, napisany na prośbę dobrej koleżanki ze szpitala psychiatrycznego, na temat moich pozytywnych cech. Trudno mi było pisać, ale powiem pani, że to się udało. Nosi tytuł “To co w sobie lubię”. Jak Klaudia widzi samą siebie? Jest taka: empatyczna, współczująca, lubiąca innym czytać wiersze, chętnie pisząca poezję, z wielkim sercem, sympatyczna, dbająca o innych i o siebie, o pięknych włosach, zwracająca uwagę na swój wygląd.

Gdy przyjdzie do niej wena lub znajdzie inspirację, a nie ma pod ręką zeszytu, zapisuje strofy w telefonie. Tak ocala nadchodzące do niej –  strumieniem – poetyckie treści. Na moje pytanie, kiedy napisze radosny wiersz, mówi, że już ma taki w swojej twórczości, był w tym zaginionym zeszycie. O miłości, o wiośnie, przyrodzie, o uczuciach, o radości… – Uwielbiam pisać wiersze o ludziach, np. o przyjaciółce z technikum, z którą miałam dobry kontakt. Napisałam wiersz o pani pedagog, o której nigdy nie zapomnę. Nawet o psychiatrach, dzięki którym znalazłam się w Pułtusku.

No i lubię czytać wiersze różnych poetów, najchętniej Wisławy Szymborskiej.

Czytam też prozę, obecnie książkę, którą podarowała mi pani z kuchni. To książka o spełnionym marzeniu kobiety, która założyła księgarnię, miłe miejsca dla ludzi.

Dziś Klaudia mieszka w DPS -ie POD SOSNAMI, dobrze się tu czuje, chociaż, bywa, doznaje ciężkich emocjonalnych epizodów. Mówi, że spotkała w DOMU życzliwych, dobrych ludzi. Pomocnych, rozumiejących ją i słuchających.

Przywiązała się do personelu DOMU.

Zamierza dokończyć edukację i pracować nad usamodzielnieniem się. Opowieść o jej trudnej drodze życiowej, wcale nie odosobnionej, jest dla niej formą terapii, odcięciem się grubą kreską od przeszłości, zarazem nadzieją, że znośne, a może nawet dobre życie jest dopiero przed nią. – Muszę się trochę podleczyć i nie myślę żyć w DOMU do końca życia.

 

Grażyna Maria Dzierżanowska


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *