Jak tu żegnać Panią JANINĘ TUREK…
2015-08-04 11:46:50
Matkę, Babcię, Prababcię, Siostrę… Kobietę wyjątkową, wielkoduszną, szlachetną, kochającą ludzi. Doceniającą humor i ironię. Wybaczającą. Wierną najgłębszym wartościom. Patriotkę. Oddaną Polsce i Małej Ojczyźnie. Strażniczkę historycznej pamięci miasta i ziemi pułtuskiej. Żołnierza AK. Więźniarkę gestapowskich kaźni.Jak tu żegnać, kiedy wciąż trwa i będzie trwała. Na pewno w pamięci tych, którzy Ją znali… I jak tu wspominać TĘ, na której kanwie życia powstały moje liczne reportaże drukowane w lokalnej i regionalnej prasie, także wywiady i tekst do Alfabetu pułtuskiego… Z niego skorzystam, z Alfabetu (2006 rok)…
Pani Janina Turek, córka Józefy – Ziuty Kownackiej (z domu również Kownackiej, i Antoniego Kownackiego) coraz rzadziej wychodzi z domu. Wprawdzie bywa jeszcze tu i ówdzie, ale już nie uczestniczy w życiu kulturalnym miasta jak dawniej. Podparta laseczką, zawsze elegancka, siwowłosa, widoczna z daleka. Życzliwa wszystkim ludziom. Cicha i skromna, o młodym głosie, z wszystkimi w zgodzie. Łatwo się wzrusza, ale lubi się pośmiać, często z samej siebie – nie żałuje sobie ciętych słów. Kocha jak kochała: konie, taniec i muzykę. Jeszcze niedawno widziałam ją w tańcu…
Wychowała się w dobrobycie. W gwarnym dworku w Krubinie pod Ciechanowem, w kochającej się, patriotycznej rodzinie. Ze łzą w oku wspomina dawne dzieje. Była skoligacona z kardynałem Kakowskim. Powiedziała mi: – Byłam zaskoczona, że mamy w rodzinie takiego dostojnika. Pani Janeczka pielęgnowała i w sercu, i w pamięci swoich bliskich: babcię Scholastykę, stateczną matronę, dziadka Bronisława, przystojnego pana o słusznym wzroście, jej ojca chrzestnego, który kupił wnuczce ziemię na Ogrodowej w Pułtusku. – Dziadka wychowała caryca. Był w gwardii carycy w Petersburgu, a dom na Ogrodowej spłonął w czasie wojny. Nic nie zostało… – usłyszałam.
– Byłam dzieckiem bardzo niemożliwym. Półdiablę weneckie. Psociłam okropnie, nawet lalki operowałam, potem urządzałam im pogrzeb. I ciągle słyszałam, żeby mi w prezencie lalek nie kupować – opowiadała mi starsza pani. A tu trzeba się było odpowiednio zachowywać, bo w dworku bywali świetni goście. W rozmowach z nimi Janeczka nie mogła uczestniczyć, zresztą nie chciałaby nawet, gdyby ją proszono – wolała czworaki dworskie… Zacierki tam były niebywale smaczne, ze skwarkami, ze wspólnej michy… Śliczna jak z obrazka niania z trudem ją z tych czworaków wyciągała. Bywał w Krubinie pianista Drzewiecki, bywał lotnik Skarżyński, który pokonał Atlantyk i kręcił koła nad dworkiem Kownackich. To jemu wręczała kwiaty w Warszawie jako mała dziewczynka po atlantyckim sukcesie. – Wziął mnie na ręce i podniósł do góry, ucałował. Kiedyś powiedziała kolegom taty (a tata był legionistą): – Panowie nie siadają na otomanie, bo nie wolno, bo nowa.
Och, mała Kownacka była bardzo śmiała… Ta śmiałość, brawura i odwaga przydały się pannie Janeczce podczas wojny i okupacji, podczas konspiracyjnej pracy, w pułtuskiej kaźni i podczas berlińskiej sprawy sądowej…
Herbowa, patriotyczna rodzina wyposażyła Ją charakterologicznie i osobowościowo w piękne cechy. Ale to już osobna historia – opisana przeze mnie w archiwalnych numerach różnych gazet – jak życie
i jak śmierć. Może jeszcze tylko tyle powiem, że Pani Janeczka kiedyś rzekła: – Ja to jestem nanizana zupełnie nie na ten sznurek… A moja babcia? Ona by powiedziała: “Moje dziecko, co ciebie spotkało!”. A moja wnuczka Anetka? Moja wnuczka Anetka chce, żebym stale była młoda i ładna.
A piękna była, co doskonale uchwyciły aparaty fotograficzne. – A tego zdjęcia z perłami to tak nie lubię, że patrzeć na siebie nie mogę! – pokazywała.
Pani Janino, bardzo mi Pani brakuje!!!
RODZINIE składam wyrazy najgłębszego współczucia.
Grażyna Maria Dzierżanowska