JESTEM ZADOWOLONY I KLIENCI RÓWNIEŻ
2016-12-01 11:14:10
Z fryzjerem męskim, Danielem Kryształowiczem, który niejako ukrył swój salon, rozmawia Grażyna M. Dzierżanowska
Panie Danielu, piękne imię i nazwisko! Akurat dla fryzjerskiego mistrza. Pan jest pułtuszczaninem? Może z dziada pradziada?
Tak, jestem pułtuszczaninem od urodzenia. Rodzina pochodzi ze Szczecina, moja mama się tu osiedliła z tatą, mama nadal tu mieszka, tata nie żyje.
Ile to trzeba mieć odwagi, żeby się tak UKRYĆ przed klientem, w budynku z długim korytarzem na piętrze przy Rynek 16.
Jak ktoś wykonuje swoją robotę w miarę dobrze, to klienci znajdą go wszędzie.
Takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale czy nie hołdował Pan takiemu trendowi, że należy się ukryć, żeby być odkrytym? Lub być polecanym na zasadzie szeptanki.
Nie. Pracowałem w zakładzie ze stuletnią tradycją w Warszawie na Poznańskiej, przy Hotelu Polonia, i też byliśmy na uboczu. I znajdowali nas ludzie. Myślę, że lokalizacja nie ma znaczenia, no, może na początku działalności zakładu. Ja wcześniej pracowałem na Świętojańskiej 7, a wejście było od Piotra Skargi. Tu, w Rynku, jestem od tygodnia.
Pierwszy klient?
Mój szwagier, który pomagał mi meblować salon, ale zapisy już miałem, w większości to moi dawni, stali klienci. Ale mam i dużo nowych twarzy.
Raczej głów. A wystrój salonu ciekawy, ma charakter… męski.
To moja wizja. Ponieważ nie jest to mój lokal, nie mogłem poszaleć artystycznie. Chciałem jeszcze zrobić kamienną misę do mycia głowy, żeby móc odwrócić klienta i dokonać mycia. Żeby się klient nie przemieszczał…
Pan kocha czarny kolor, stąd sporo tu czerni i Pan na czarno, nawet włosy… Taki image?
Tak. To coś, co lubię. Czerń także na szyldzie. Chciałem nim zwracać uwagę, a wielu klientów mówiło mi, że szyld kojarzy im się z zakładem … pogrzebowym. I w czerń się ubieram, to mój uniform służbowy. W Warszawie tego image nie miałem.
Ale widzę tu czasopisma dla kobiet. Czyżby?
Nie, nie strzygę kobiet. W Legionowie pracowałem na stanowisku damsko-męskim, ale zostanę przy męskim. Mam żonę i…
…i zostanę przy jednej głowie.
Tak, żona jest spokojniejsza, ja też (śmiech). Córka jest na drugim roku fryzjerstwa w Wyszkowie i szykuję jej stanowisko, chcę ją nauczyć męskiego fryzjerstwa, wysłać na szkolenie. Będzie ze mną działać, taki jest plan.
Ten pan, którego teraz Pan strzyże – on sam wymyślił tę fryzurę?
To mój klient, przyszedł do mnie z tą fryzurą, klasyczną, na boczek, z przedziałkiem, ale dziś odeszliśmy od niego. Zniwelujemy go, wycieniujemy włosy i zejdziemy do klasyki…
A Pan jak JEST ZROBIONY? Pan ma piękne włosy… I czy Pan doradza strzyżenie, czy godzi się na wizję klienta?
Mam nałożoną brylantynę w żelu, włosy wymodelowane… Staram się dobrze zrobić swoją robotę. Staram się utrafić w gust klienta i to się udaje.
Kosmetyki na włosy?
Używam American Blue, to jedne z nowszych kosmetyków, zwiększające objętość włosów, pracuję też na pastach Goldwellu. Jestem z nich zadowolony. Wciąż się doszkalam w tym zakresie. A klienci kupują je w Warszawie.
Kolorowanie?
Koloryzowania włosów nie robię. Robię opalanie uszu, czyli pozbywanie się włosów z uszu za pomocą ognia. To metoda turecka, nie boli, nauczyłem się tej metody na szkoleniu w Częstochowie. Brody też pielęgnuję, ale goleniem się nie zajmuję. A szkolenia? Jeżdżę na nie, bo rutyna gubi. No i swoje problemy zostawiam za tymi drzwiami, tutaj jestem dla klienta.
Cena strzyżenia?
20 złotych, średni koszt. Facet, żeby był zadbany, powinien się strzyc co 4 tygodnie maksymalnie. Jestem zadowolony i klienci również zadowoleni. Dzieci też strzygę, jak najbardziej. Wielu chłopców strzygę. I jako ciekawostkę podam, że na FB mam dobre wpisy, co mnie cieszy.
Powiemy, co stoi na stoliczku, czarnym zresztą.
Ballantine`s. Mam takie jednorazówki 30 ml i częstuję tym trunkiem. Taki symboliczny kieliszeczek. Klienci mówią, że to miły i nieznany im zwyczaj. Robi przyjemne wrażenie.