ZACZĘŁAM SZUKAĆ SWOICH
2019-10-03 1:24:33
Z Joanną Gregorczyk, o miłości do Pułtuska, rozmawia Grażyna M. Dzierżanowska
Oto rozmowa o miłości do naszego rodzinnego miasta, Pułtuska. Spontaniczna, z marszu, ciekawa, zrodzona i zapisana podczas otwarcia wystawy w Galerii Sztuki 4 Strony Świata – Pułtusk i powiat pułtuski w II RP. Opowieść subiektywna.
Joanno, mam wiele przesłanek, które mi mówią, że kochasz ten nasz stary Pułtusk.
Grażynko, powiem szczerze – Pułtusk był i jest dla mnie bardzo ważny. Ja, dziewczyna z Rynku (potem z Kościuszki), żyłam tym, co się działo w kolegiacie, na rynku, w parku, ogródku jordanowskim, bibliotece, w innych miejscach… Wyjechałam z Pułtuska właściwie tylko na studia. Miałam od promotora propozycję pozostania na Uniwersytecie Warszawskim, z której nie skorzystałam. Wróciłam do rodzinnego miasta, gdyż właściwie całe życie jestem z nim związana. Już po powrocie z Warszawy, trafiłam pod skrzydła pana Karola Jaworskiego, do PTTK-u, gdzie właśnie w związku z planowanym otwarciem Domu Polonii, spodziewanymi wycieczkami polonijnymi rekrutowano kandydatów na przewodników turystycznych. I tak naprawdę udział w tym kursie stał się dla mnie pasją, fascynacją, nawet już byłam z maleństwem w brzuszku, kiedy uczęszczałam na zajęcia i brałam udział w wyjazdach, łaziłam po deskach i rusztowaniach podglądając postępy prac na zamku i oczywiście wykopaliska archeologiczne. Wówczas uznałam, że to jestem druga JA. Oprócz pasji pedagogicznej zjawiała się ta druga, przewodnicka, towarzyszyła mi od lat 80. Potem została wyciszona przez inne moje przedsięwzięcia – i zawodowe, pisanie podręczników i inne zajęcia. Natomiast w tej chwili, kiedy jestem już stypendystką ZUS-u (śmiech), pasja przewodnicka wróciła – pracuję już w bardzo niewielkim wymiarze, tylko w AKADEMII. Nastał czas dla wnuków, ogrodu, mojego zwierzyńca i wielu innych pasji. Stałam się też FB- owa, a to dzięki GRUPIE Pułtusk i jego mieszkańcy na starych fotografiach odnalazłam przestrzeń dla siebie.
Ty tak pięknie ZAISTNIAŁAŚ na tym FB.
FB generalnie jest wymysłem szatana, natomiast nasza GRUPA jest merytoryczna. Mam możliwość zamieszczania starych zdjęć, zabytków, fotografii rodzinnych, komentowania zdjęć innych grupowiczów i dzielenia się swoją wiedzą. Okazuje się, że z tych 80. lat, mimo że miałam dość długą przerwę w oprowadzaniu wycieczek, wiedzy mi zostało bardzo wiele. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. W czasie tegorocznych „otwartych drzwi bazyliki” tak spontanicznie ktoś poprosił, żebym o niej opowiedziała i … jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wróciło wszystko – i daty, i nazwy, i historyczne szczegóły związane z bazyliką.
A gdybym Cię spytała, czy są przed Tobą jakieś tajemnice związane z naszym miastem, to co byś powiedziała?
Ależ, im więcej wiem, tym więcej nie wiem. Paradoks. (Powiało filozofią, Sokratesem dokładnie). Mam część mojej domowej biblioteki, skoncentrowaną wyłącznie na PUŁTUSCALIA, tak to sobie nazywam, którą nieustannie wzbogacam, ciągle do niej wracam. Zaczęłam też od niedawna kolekcjonować pocztówki, już mam około dwustu. I tak Pułtusk ciągle uchyla przede mną rąbka tajemnicy. Tu jestem urodzona, tu są moje korzenie, natomiast nie zdawałam sobie sprawy, że TO jest tak silne we mnie.
Twoja rodzina… Z niej pewnie też wyniosłaś tę tkliwość do miasta.
Ależ oczywiście. Tata, wiecznie zapracowany – w młodości piłkarz … oczywiście Nadnarwianki… Pamiętam niedziele we wczesnym dzieciństwie rodzinnie – oczywiście na stadionie. Ale to oddzielny szeroki temat. Mama – zapalona turystka, organizatorka i inicjatorka spotkań integracyjnych, wycieczek nauczycielskich po Polsce i po krajach KDL-u. Byliśmy przecież za żelazną kurtyną. Pamiętam wieczory w kamienicy przy ulicy Rynek 3, gdzie wówczas mieszkaliśmy, przy piecu węglowym (z prawdziwych kafli) w świetle lampki i trójkątnego stolika – dizajn rodem z PRL-u. Przychodziły do mamy koleżanki i zaczarowane aromatem kawy Marago (czuję go do dziś) wspominały szkolne lata i snuły plany kolejnych spotkań i wyjazdów. Rodzinne spacery do parku przy zamku – to w zasadzie rytuał. Niedzielne obiady z ciocią-babcią Marynią i wujkiem Felkiem (notabene żołnierzem 13pp). Odwiedziny babć-cioć z Warszawy, Szczecina, które same z licznych rodzin, nie miały własnych dzieci, więc byłyśmy z siostrami rozpieszczane. Opowieści i wspomnienia słuchane jednym uchem (byłam dzieckiem) wracają teraz jak bumerang. I tak bardzo chciałoby się ich wysłuchać ponownie. Została tylko refleksja podczas odwiedzin na cmentarzach.
Rodzina… Masz ją liczną, wnoszę z GRUPY Pułtusk i jego mieszkańcy…
Nie, moja mama była jedynaczką, tata także z maleńkiej rodziny.
Ale te ciocie, ci wujkowie…
A to rodzina Wojciecha! Jego rodzina była bardzo liczna. Kolejnym takim krokiem milowym w tym, o co pytasz, było zainteresowanie się starym albumem, właściwie albumami, bo są trzy, prababci Wojciecha.
Oj, już WIDZĘ te piękne, sepiowe zdjęcia!
I to są zdjęcia, które inni członkowie rodziny widzą czasem po raz pierwszy, dodają swoje wspomnienia, często już poza FB. W GRUPIE jest kilka osób z naszej rodziny z różnych stron Polski. Teściowa miała liczne rodzeństwo, było ich siedmioro. Zresztą Wiesław Wiernicki, autor powieści, na podstawie której powstał spektakl RESTAURACJA, to także nasza rodzina, tylko sąsiednia linia – pradziadkowie Wojciecha i Wiesława byli braćmi. Malarka – Barbara Wiernicka-Domagała to także nasza ciotka. Danuta Brzosko-Mędryk – pisarka to również rodzina ze strony teścia. A że ja weszłam w tę rodzinę, to weszłam całą sobą. I dzięki teściowej, która z taką pieczołowitością przechowywała te albumy, znam wujków, ciotki, dziadków, pradziadków.
Ta wiedza tajemna pułtuska…
No choćby zaskoczenie na dzisiejszej wystawie. Na razie pobieżny ogląd tych pięknych plansz, ale np. stare zdjęcie szpitala, jak również kaplicy w oknie galerii, widzę pierwszy raz. To jest dla mnie odkrycie i kolejny dowód na to, że jeszcze dużo przed mną. Dziś rano fotografowałam dzwonnicę w pełnej krasie po renowacji, o ósmej rano, w dobrym świetle, bo pojawiła się nowa pasja, fotografowanie…
Ależ wiem, widzieliśmy Twoje piękne zdjęcia, tak to ujmę, tu i ówdzie.
I kiedy fotografowałam, podszedł do mnie pewien pan, otworzył swój kajet i mówi: „Proszę pani, ja mam tu takie stare zdjęcia Pułtuska”. No to ja…
… cała drżąca.
Tak. Patrzę, i mówię: „Zaskoczył mnie pan i nie. To przecież zdjęcia Mariana Wołągiewicza, fotografa Pułtuska”. Wśród nich zdjęcie z Rynku, drugie z placu Teatralnego, dom, w którym przed wojną mieścił się znakomity hotel VIKTORIA i kilka innych. To wszystko bliskie mi tematy. Gdy zdarzy mi się znaleźć zdjęcie w Internecie, bo penetruję również Internet rosyjski i niemiecki, w celu odnajdywania świadectw historii naszego miasta, to powiem ci, że doszłam do wniosku: jestem w stanie jeszcze trochę tej historii odkryć, mimo że GRUPA jest prężna. Mnóstwo osób wrzuca doskonałe zdjęcia, które natychmiast mam chęć skomentować… I kolejny drobny epizod – dzwoni do mnie znajoma z informacją, że na pewnym strychu znalazła wśród papierów przeznaczonych do pieca teczkę ze zdjęciami Pułtuska z roku 1970. Dreszcze po mnie przeszły. … Skarb (dla innych bezwartościowe stare foty). I? Jest już u mnie. Rodzi się nowy pomysł.
Mówiłyśmy o naszym mieście, o przodkach… Ale… Ale my mamy drugie miasto na… ŚWIĘTYM KRZYŻU. Jakież tam nazwiska, jakie zabytki…
Dokładnie. Są te powszechnie znane i te bliskie sercu. Kiedy wędruję z Wojciechem po nekropolii świętokrzyskiej, to on mi pokazuje nagrobki i mówi: „Tu wujek, tu ciotka, tu dziadek, brat dziadka…”. I kto spoczywa na wieki z moimi teściami. To jest dla mnie nowa wiedza, bo tak szczerze mówiąc, jak każdy człowiek, jestem też trochę egoistką, zakodowaną głównie na własną rodzinę. I to właśnie skłoniło mnie do tego, że zaczęłam również zajmować się genealogią. W tej dziedzinie raczkuję, ale odnalazłam kilka aktów urodzenia, oczywiście w języku rosyjskim, z czasów pod zaborem… Zaczęłam szukać swoich.