NIGDY DOTĄD
2021-01-27 12:59:08
Pod koniec marca ubiegłego roku utknęliśmy w domach. Potem, aż do teraz, jeśli z nich wychodziliśmy, to w maseczkach. I raczej z obawą, żeby tylko się nie zarazić koronawirusem. Nigdy dotąd nie spędziliśmy w domach tyle czasu!
Cztery ściany naszych domostw stały się bezpieczną przystanią, miejsce pracy, nauki, wypoczynku i rozrywki, ba, instytucją, szkołą, spa, restauracją, kawiarnią… – Burdelem – powiedział mi miły znajomy – i zrozum sobie, jak tylko chcesz.
Ale co za dużo, to niezdrowo. Nam, Kowalskim i Nowakom, puszczają już nerwy. Jako Kowalscy i Nowakowie nie jesteśmy przecież celebrytami, którzy wystawiają swoje zadbane ciała na słońce w Meksyku i innych odległych krajach, gdzie woda błękitna, złocista plaża oraz gną się palmy, wieje halny, jak w piosence.
Próbujemy się więc ratować przed nerwową zapaścią. Jeszcze niedawno mówiliśmy, że dom to nasza twierdza, że nie dla wszystkich otwarty i o każdej porze, a teraz? Teraz marzymy, żeby ktoś do nas przyszedł, pogadał od serca i nie o pandemii.
I tak w tych DOMOWYCH czasach, jedni sobie radzą, inni trwają w marazmie. Ja częściej sprzątam, jasne, że bez entuzjazmu, ale częściej niż w czasach przedcovidowych, częściej gościmy córkę, zięcia i wnuczka, namiętnie oglądam filmy, czytam, częściej odbieram telefony. Lidia robi zakupy w lokalnych marketach, targa je do domu, przysiadując na ławkach, potem piecze, smaży i gotuje, K. z Markiem wciąż pokonuje ścieżkę Nadleśnictwa Pułtusk i nieustannie czyta – raz kindla, raz książki z Lelewela, z którym jest zaprzyjaźniony. Za oknem widzę spacerowiczów z psami, z dziećmi. Park Widok to piękne miejsce do zaczerpnięcia powietrza.
Aneta nie daje się w inny sposób. Aneta – chyba pierwsza w Pułtusku – zorganizowała w swoim pięknym domu najprawdziwszy koncert, z najprawdziwszą, utalentowaną wiolonczelistką, Małgorzatą Kozłowską, którą na pułtuski bruk zwiozła z Olsztyna. Zaprosiła garstkę słuchaczy, jedynie Adriankę Machnacz, panią na Gąsiorówce, która też z muzyką mocno na ty, Anię Kosek i Danielkę Kędzierską. Paniom towarzyszyła Pola, córka Anety. Byłam zaproszona, żałowałam, że nie będę, bo TERAZ nie bywam.
Wiolonczelistka, dziewczyna po dwudziestce jedynie, zadomowiła się u Anetki na parę dni. Babki poznały się w Tel Awiwie, gdzie pani Małgorzatka przebywała na stypendium. Zauroczona Izraelem, piękno Pułtuska też dostrzegła, co ucieszyło pułtuszczanki.
Mówi gospodyni: – Małgosia grała Bacha, mówiła o muzyce, było wzruszająco, mrok za oknem, w salonie płonął kominek, my skupione. No, coś pięknego, fantastyczny wieczór, wart łez.
Po koncercie Ada z Jackiem podali gąsiorowskie dania – pasztet z soczewicy i kartoflak oraz zupę z soczewicy na kokosowym mleku, z imbirem i z trawką cytrynową.
No, to widzicie sami – było coś wielkiego dla ducha i coś dla ciała, a ciało ma swoje zachcianki i dlatego coraz… większe.
GRAża