Mansaf – gościmy się po arabsku
2023-05-30 3:20:30
Pułtuszczanka Aneta Szymańska uwielbia podróże, których nieodłączną częścią zawsze jest poznawanie nowych smaków, regionalnych potraw i przypraw. O jedzeniu, również naszym polskim, potrafi pisać bardzo ciekawie i tak barwnie, że człowiek zaraz robi się głodny. Musicie przeczytać i koniecznie wypróbować!
Zawsze kiedy jestem na Bliskim Wschodzie, zaskakuje mnie różnorodność grup etnicznych. Dla nas ludzi z północy w naszej świadomości kulturowej funkcjonuje jeden przekaz wizerunku Araba czy też Żyda. Nic bardziej mylnego i postaram się, korzystając z tego, że akurat przebywam w Tel Awiwie, opowiedzieć drogim Czytelnikom o tej wspaniałej, kolorowej różnorodności, nie zapominając oczywiście o kuchni, a właściwie najbardziej się na niej koncentrując. Dobre jedzenie to dla mnie jedna z najważniejszych rzeczy w życiu.
Izrael to niewielkie państwo, niekiedy stojąc przy jednej granicy widzi się w oddali jego drugi kraniec. Ten kraj to wąski pasek ziemi ciągnący się wzdłuż pięknych, piaszczystych plaż, ale znalazło się też miejsce na majestatyczne góry.
Na północy Izraela znajduje się nadmorskie pasmo górskie Karmel, od którego zakon karmelitów ma właśnie swoją nazwę. Karmel to po hebrajsku winnica Boga i rzeczywiście produkuje się tu wspaniałe wina. Podróżując po tym regionie ma się nieodparte wrażenie, że jesteśmy w Alpach, krajobraz jest niemal identyczny, zalesione wysokie góry tonące we mgle, majestatycznie i tak cicho. Szwajcaria Bliskiego Wschodu.
Na szczycie tego malowniczego masywu znajduje się miejscowość Dalyat al Karmel, w której mieszkają niezwykli ludzie, Druzowie. To grupa wyznaniowa, wywodząca się z islamu szyickiego, ale jest też wpływ chrześcijaństwa i innych religii, uznają wszystkich proroków, Mahometa, Jezusa, Abrahama i co bardzo interesujące, wierzą w reinkarnację. Zamieszkują kraje Bliskiego Wschodu, w Izraelu jest ich około 150 tysięcy. To wyjątkowo przyjaźni, pokojowo nastawieni ludzie, niezwykle gościnni i bardzo piękni. To niesamowite, ale przy ciemnej oliwkowej cerze, mają oczy o intensywnym kobaltowym wręcz kolorze. Robi to hipnotyczne wrażenie. Śmiesznie to zabrzmi, ale nie można oderwać oczu od ich oczu.
Żydów i Druzów łączy “brit damim” czyli braterstwo krwi, jako jedyna mniejszościowa grupa wyznaniowa służą w armii izraelskiej. Nie jest to przymus, tylko absolutny dowód asymilacji, izraelscy Arabowie czy ortodoksyjni Żydzi nie są powoływani do służby.
Mieliśmy niewątpliwy zaszczyt doświadczyć gościnności i to była przepyszna gościna. Kręcąc się po uliczkach miasteczka, znaleźliśmy pięknie położoną na wzgórzu, rodzinną restaurację, właściwie to weszliśmy na taras prywatnego domu, gdzie gospodarze nas ugościli iście po królewsku. Jak zawsze na Bliskim Wschodzie, przed głównym daniem podaje się, a raczej zastawia się cały stół kolorowymi meze. Meze to wybór małych przystawek sałatek. Jest ich tak wiele rodzajów. Moją ulubioną zdecydowanie jest babaganusz, pieczone bakłażany zmiksowane ze świeżymi pomidorami, czosnkiem i pietruszką, przyprawione pastą sezamową. Polecam, idealne na śniadanie w letni dzień. Po przystawkach gospodyni z dużym uśmiechem i dumą przyniosła nam mansaf czyli jagnięcinę gotowaną w jogurcie podawaną z ryżem. Miękkie, delikatne, soczyste, aromatyczne!
Danie nie jest trudne do przygotowania, naprawdę polecam odrobinę orientu na niedzielny obiad. Do garnka z wodą wrzucamy kawałki kurczaka lub indyka, wszak o jagnięcinie możemy zapomnieć, wlewamy grecki jogurt, przyprawiamy – sól, pieprz. Po pół godzinie powinno wszystko zgęstnieć, cały czas pilnujemy i mieszamy, żeby absolutnie sos nie zaczął wrzeć. Podajemy na dużym talerzu wyłożonym pitą i ryżem, ozdabiamy pietruszką i prażonymi migdałami i gotowe! Goście na pewno będą zadowoleni z tak egzotycznej i smacznej potrawy.