pultuszczak




JUŻ NIGDY NIE DOPUSZCZĘ DO TAKIEJ SYTUACJI

2021-01-13 11:11:06

Z Moniką Plisecką – polonistką, utalentowaną poetką, świetnie radzącą sobie z prozą, ciekawą, wnikliwą recenzentką literacką – rozmawia Grażyna Maria Dzierżanowska

Pani Moniczko, dawno się nie widziałyśmy, fakt. Zdalne nauczanie, zdalne życie, zdalna nasza rozmowa… I co się stało, że będziemy rozmawiały o odchudzaniu? Znam Panią jako osobę o dziewczęcej sylwetce, zgrabną, o przemiłej powierzchowności… Skąd więc przyjaźń z Naturhouse?

Sama się temu dziwię. Do pewnego momentu nie miałam żadnych problemów z wagą, jadłam, co chciałam i ile chciałam, nie tyłam. Według niektórych byłam nawet za chuda. Myślałam, że zawsze tak będzie. Gdyby ktoś mi 10 lat temu powiedział, że będę miała nadwagę, popukałabym się w czoło. Ale niestety. Problemy zaczęły się mniej więcej 8 lat temu. Kilogram więcej, dwa, pięć… W końcu przestałam liczyć. Widziałam, że jest coraz gorzej, ale wmawiałam sobie, że nic mnie nie obchodzi, jak wyglądam i jak się w związku z tym czuję.

Epidemia. Wszystko jest w niej takie na niby, tylko jedzenie jest bardzo na serio… Co Pani szczególnie polubiła, kulinarnego, podczas tego naszego zamknięcia koronawirusowego, izolacji? Sama sobie Pani przyrządza posiłki? Ile razy dziennie je spożywa?

No właśnie. Różne osoby mówią, że przez przymusowy i długotrwały pobyt w domu przytyły, a mnie udało się schudnąć. Przy niektórych daniach pomaga mąż, ale wie pani, jak to jest z chłopem w kuchni.

Pani Moniko, wiem, jak to z chłopem w kuchni!!! (dopisane przed publikacją wywiadu)

W ogóle z przygotowywaniem posiłków, zwłaszcza na początku, bywał problem, bo dieta kompletnie przeorganizowuje życie. Już nie można odgrzać sobie byle jakiego gotowca w 15 minut, trzeba jeść regularnie, co 3-4 godziny, pięć posiłków dziennie. Ja jestem furiatką, na szczęście pani Arleta szybko się zorientowała, że trzeba mi dawać niewymagające przepisy, bo inaczej mogę zdemolować kuchnię. Z czasem człowiek działa już automatycznie – wie, co i o której godzinie ma zjeść. Polubiłam zupy (również kremy) – dyniową, paprykową, meksykańską. Przeważnie gotowałam je na dwa dni. Bardzo smaczne są też pizza z patelni, kurczak marynowany w occie winnym czy chrupiący kurczak w płatkach kukurydzianych.

Przegryzała Pani między posiłkami? Czym? Zapewne podczas czytania, przy świetle lampki, w ciszy domu. Dobra to atmosfera, dobre tło do podjadania. A może było zgoła inaczej?

Podjadanie (czy raczej należałoby powiedzieć – zajadanie i przejadanie się) było na pewno jednym z powodów tego, że przytyłam. Późno chodzę spać, długo w nocy pracuję, siedzę nad książkami i przed komputerem, często więc robiłam sobie obfite posiłki, np. o 23 – i nie było to zdrowe jedzenie. Przez pierwsze miesiące diety wyeliminowałam podjadanie całkowicie. Teraz zdarza mi się chapnąć czasem dietetyczne ciasteczko z NH (pani Arleta nie jest z tego zadowolona), ale naprawdę staram się, żeby to było jak najrzadziej.

Kobieta prędzej powie, ile waży, niż ile ma lat, więc pytam o wagę… Przy okazji o wzrost.

Kiedy zaczynałam kurację w NH, ważyłam 69 kg przy wzroście 158 cm. W porównaniu do mojej wagi sprzed 10 lat to było 19 kg więcej.

To Pani nabieranie ciała, te krągłości, one były w jakiś sposób kamuflowane odzieżą, szerokimi sukniami, chustami i szalami?

Sukienki noszę od wielkiego dzwonu, więc były to przede wszystkim dżinsy w coraz większym rozmiarze i obszerne swetry, w których wyglądałam nijak, bezkształtnie. Szale się przydawały, żeby odwrócić uwagę od drugiego podbródka. Zakrywałam się po prostu, chciałam, żeby było widać jak najmniej – że jest mnie więcej. Przeszkadzało mi to wszystko bardzo, bo choć nigdy nie przywiązywałam specjalnej uwagi do strojów, to jednak robiło się przykro, że w wiele z posiadanych ubrań się już nie mieszczę, że muszę kupować nowe, większe.

Próby zrzucania wagi w domu? Jakieś diety?

Nie stosowałam samodzielnie żadnych diet, bo uważam, że jak już coś robić, to profesjonalnie, pod opieką fachowca. Jest wtedy poczucie bezpieczeństwa, że robi się to jak należy, że się sobie nie zaszkodzi. Poza tym sama nie byłabym w stanie narzucić sobie koniecznego rygoru.

Kiedy udała się Pani do Naturhouse? Dzięki komu? Jak Pani został przyjęta? Przez kogo? Ile czasu jest Pani z Naturhouse?

Właściwie to zasługa mojego męża, bo to on chciał się odchudzać. Zawsze był słusznej wagi, w ostatnich latach jeszcze przytył i w końcu zaczęło mu to też przeszkadzać. Od pewnego czasu przebąkiwał, że trzeba coś z tym wreszcie zrobić. Ja nie chciałam, nie wierzyłam, że wytrwam, nie miałam motywacji. Ale on się upierał – nie mogłam tego zignorować, bo chodziło przecież nie tylko o wygląd, ale przede wszystkim o zdrowie. Jak wspomniałam wcześniej, odchudzanie samodzielne nie wchodziło w grę i właściwie było oczywiste, że pójdziemy do NH. To jest już bardzo rozpoznawalna marka, a w Pułtusku i tak bywamy często. Pierwsza wizyta – 23 maja 2020. Przyjęła nas pani Arleta Prus – Konieckiewicz. Przedstawiła metodę Naturhouse, przeprowadziła bardzo szczegółowy wywiad dotyczący naszych nawyków żywieniowych (a były one fatalne), zważyła nas i zmierzyła. Przydzieliła pierwsze diety i suplementy. No i się zaczęło.

Jak Państwo odebraliście panią Arletkę?

Od razu poczułam, że pani Arleta jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Ja bardzo cenię profesjonalizm, ufam fachowcom w swoich dziedzinach. A pani Arleta jest konkretna, zasadnicza, stara się zaradzić pojawiającym się w trakcie kuracji problemom, można na nią liczyć. Bardzo dużo wie na temat zdrowego odżywiania i w ogóle funkcjonowania organizmu człowieka.

Pamięta Pani pierwsze posiłki zadysponowane przez panią dietetyczkę ze Świętojańskiej? Smakowały? A jakie nie przypadły Pani do gustu?

Nawet gdybym nie pamiętała, to mam wszystkie wpięte w segregator. Smakowała większość, może z wyjątkiem ryb i grapefruitów, których nie lubię. Pamiętam, że w ogóle przestaliśmy kupować wędlinę, a ja wyspecjalizowałam się w przyprawianiu pieczonego kurczaka i indyka. I bardzo mi zasmakowały wszelkiego rodzaju koktajle warzywno-owocowe.

Waga na diecie. Jak ona spadała i jakie emocje w Pani wywoływała? Zdarzyło się, że kupiła Pani już nowe, o mniejszym rozmiarze ubrania? Obecna waga?

Chudłam średnio kilogram na tydzień. Czasem trochę mniej lub więcej, ale zawsze zdrowo, we właściwym rytmie. Szczerze mówiąc, bardziej niż uciekające kilogramy cieszyły mnie zmniejszające się obwody.

Chyba po około trzech miesiącach kuracji weszłam w spodnie, których nie nosiłam od… Nie pamiętam kiedy. Po kolejnym miesiącu kupiłam w ciemno, bez przymierzania, spodnie w rozmiarze 36. Wreszcie sadełko przestało się wylewać znad paska. Obecnie moja waga kręci się wokół 52-53 kg. Według obliczeń pani Arlety właśnie tyle powinnam ważyć.

O, matko! Jak pięknie jest chudnąć! Ale ja chciałabym jeszcze porozmawiać o przeszłości… Jakim dzieckiem Pani była? Grubaskiem czy niejadkiem? Co Pani WCINAŁA najchętniej?

Jak już mówiłam, zawsze byłam szczupła, jako dziecko również. Jadłam raczej wszystko, niewiele było potraw, których nie lubiłam. Uwielbiałam zupy, najlepsze były te babcine – jarzynowe, mleczne. Rosół lubiłam jeść nie z makaronem, tylko z ziemniakami.

A zacierki na mleku – to dopiero było coś! I kotlety mielone lubiłam.

Mąż je to, co Pani?

Jemy to samo, tak zwykle bywa, gdy pary odchudzają się razem. Również będąc już na etapie stabilizacji wagi. Tylko mąż większe porcje. Dodam, że również schudł. Nigdy w życiu nie ważył tyle, co teraz, dlatego właściwie jego sukces jest nawet większy niż mój.

Gdybym poprosiła Panią o reklamę Naturhouse, to co by Pani powiedziała?

Powiedziałabym, że jeśli ktoś chce schudnąć, a nie wie jak się do tego zabrać i brakuje mu motywacji – to NH jest świetnym wyborem. Zyskujemy tam wiedzę, ukierunkowanie, mnóstwo przepisów, wsparcie. I w konsekwencji chudniemy. Do tego przebogata oferta suplementów i różnych zdrowych smakołyków. Naprawdę warto.

A tak w ogóle to wciąż się dziwię, że powyższe pytania za chwilę przekieruję na Pani adres mailowy. I dodaję, że jestem okrąglutka! A byłam cieniutka, dzięki NH. Nie lęka się Pani efektu jojo? Tego machnięcia ręką na to trzymanie się na wodzy. Słów: “A co tam, machnę sobie, czego nie powinnam?”. Ja tak robiłam.

Ja też bardzo żałuję, że nie spotykamy się osobiście. Ale cóż, takie czasy. Co do efektu jojo, trochę się go obawiam, ale ja zawsze się czegoś obawiam.

I pewnie również dlatego jest mi Pani bliska. (dopisane przed publikacją wywiadu)

Mam jednak nadzieję, że dzięki wypracowanym nawykom mnie on nie dopadnie. Pani Arleta naprawdę nauczyła nas pewnych schematów. Odkąd jesteśmy pod opieką NH, nie wyszliśmy z domu bez śniadania. Wcześniej ja np. jadłam dopiero w pracy, gdzieś tak około 8-9 i teraz wiem, że właśnie przez to w ciągu dnia czułam się słabo, brakowało mi siły. Do tego regularność posiłków, wiedza, jakie produkty można jeść, a na jakie pozwalać sobie tylko od czasu do czasu. I picie wody, każdemu teraz mówię, że to absolutna konieczność. Wcześniej nie piłam wody prawie wcale, teraz ręka sama po nią sięga. Nie używam też w ogóle soli, za to mnóstwa innych przypraw. Poza tym teraz, kiedy znów z przyjemnością patrzę w lustro i z przyjemnością się ubieram – powtarzam sobie, że już nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, która by mnie doprowadziła do konieczności zrzucania wagi.

No, takie myśli też mi towarzyszyły. (dopisane przed publikacją wywiadu)

I zamierzam odwiedzać NH, powiedzmy raz na miesiąc, żeby pani Arleta mnie kontrolowała.

Pani Monika przed dietą

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *