Jesienią przyjdzie nam mówić Addio, pomidory!
2021-08-03 11:53:29
Jesienią przyjdzie nam mówić Addio, pomidory!, ale dziś jesteśmy z nimi za pan brat. Kupujemy je na sałatki, na zupę pomidorową, na gazpacho, na keczup, sosy, przeciery, do kiszenia, do sałatek zamkniętych w słoikach, a i do suszenia, wreszcie do zjedzenia, bywa, że prosto z krzaka od znajomego producenta
Są różne w kolorach i różne w kształcie: zielone, czerwone, żółte i żółtoczerwone, czarne; okrągłe jak piłeczki, owalne, o wyglądzie sakiewek, drobne jak dorodne orzechy. Ach, pomidory – bogate w wodę, zawierające witaminę C, E, PP i K oraz beta-karoten – przywędrowały do nas z Peru. W Polsce hodowane już od 1880 roku, ale popularne stały się dopiero po I wojnie światowej.
Uprawia się je w szklarniach, pod folią i na gruncie. Te z Grabówca, od pana Edwarda Łaszczycha (znanego radnego miejskiego) pochodzą ze szklarni. A – bagatela – jest ich tam ponad dwa tysiące. I o wielu wielu nazwach, chociaż przeciętny zjadacz pomidorów zna ich jedynie kilka. Jasne, pomidory, gdy nadchodzi ich czas, są wszędzie: w osiedlowych sklepach, w supermarketach, na straganach na rynku, na ulicznych ryneczkach, ale zaręczam, najwspanialsze pomidory, najsmaczniejsze i najświeższe są na przydomowym stoisku w Grabówcu. Zjadacze pomidorów z Grabówca wiedzą, że nie ma lepszych. – Mamy odmiany sprawdzone, dobieraliśmy je przez lata, ale wiadomo, z gustami się nie dyskutuje – mówi pan Edward, kiedy zerkamy na bawole serca i nową odmianę, to rosamunda. Widowiskowe okazy. – Czarne? Czarne pomidory mamy od lat, mają najwięcej – ze wszystkich odmian – likopenu. Likopen serduszko ma w opiece. Pomidory na stoisku w Grabówcu będą nam towarzyszyć do października, a pierwszy raz w tym roku wystawiono je 25 czerwca. Kupują je tubylcy, pułtuszczanie i właściciele siedlisk, warszawiacy. – Tych klientów mamy najwięcej, działek w okolicy jest masa. Ci państwo kupują je dla siebie i dla swoich znajomych, kiedy udają się z weekendu do domu. Tu trochę historii, więc nadmienię, że od 1989 roku mieliśmy tu pieczarkarnię, dość dużą, i dwie folie. Wskutek niekorzystnej koniunktury zaprzestaliśmy produkcji tych grzybów. I nasi klienci-turyści, namówili nas na inną działalność, mówiąc, że mają dość marketowych towarów. I tak już od ośmiu lat zajmujemy się produkcją pomidorów. Nie tylko mnie interesuje, jak się wychodzi finansowo na sprzedaży bez dozoru. Edward: – To kwestia zaufania, przede wszystkim. – Pan ufa, ale czy kupujący panu płacą? – dopytuję. – Płacą. Ale jest i tak, jak mówił mi jeden z naszych klientów… Otóż kupujący podjechał pod straganik, wziął kilka kilogramów pomidorów i położył… 5 złotych. Mój klient zwrócił mu uwagę i wtedy ten mężczyzna położył stosowną sumę. No, są i tacy klienci! Niestety. – Mógł nic nie położyć – mówi mój kierowca, co powoduje, że wybuchamy śmiechem, chociaż to tak w ogóle mało śmieszne. Pozostaje jeszcze pytanie, jakie danie z pomidorów smakuje panu Edwardowi najbardziej. – Najbardziej lubię sałatkę z cukrową cebulką – podaje. Zachęca również do wyzyskania pomidorów na zupę pomidorową, właśnie teraz, kiedy pomidory są najbardziej wybarwione, pełne słońca. Odjeżdżamy spod widowiskowego straganu pełnego barw i kształtów, zerkając również na ogórki, doskonałe na kiszeniaki i na małosolne. Grażyna M. Dzierżanowska |