Jak niedziela, to do Grabówca
2023-04-19 12:20:12
Pułtuszczanka Aneta Szymańska, szefowa Pułtuskiego Stowarzyszenia Dialogu MOST, uwielbia podróże, których nieodłączną częścią zawsze jest poznawanie nowych smaków, regionalnych potraw i przypraw. O jedzeniu, również naszym polskim, potrafi pisać bardzo ciekawie i tak barwnie, że człowiek zaraz robi się głodny. Musicie przeczytać i koniecznie wypróbować!
Jak pisać o jedzeniu, dzień po świętach, podczas których praktycznie nie wstaje się od stołu? Myślę, że to co oczywiste i mogę zaproponować to długi spacer. Niedzielną wyprawę na targ w Grabówcu. Bardzo boleję nad naszym pułtuskim gargantuicznym rozrostem wszelkich rodzajów tzw. sklepów wielkopowierzchniowych. Nadal jeszcze pamiętam targ, który odbywał się na pułtuskim Rynku, czy tętniącą życiem ulicę Świętojańską. Niestety to już przeszłość. Teraz o godzinie 16, kiedy miejskie urzędy kończą pracę, zamiera całkowicie życie w centrum naszego miasteczka. Krajobraz jak w westernach, hula wiatr i tylko brak toczących się burzanów po ulicach.
Ale! Życie nie lubi pustki i zawsze znajdzie rozwiązanie! Grabówiec! Plac, który na początku był miejscem, gdzie sprzedawano żywe zwierzęta i w sumie teraz też tak jest. Ogromne króliki, wszelkiego rodzaju, drób, gołębie, ryby do oczek wodnych, ba nawet papugi! Wszystko jest nadal obecne, ale stopniowo wypierane przez inną działalność.
Targ w Grabówcu odbywa się tylko wczesnym rankiem w każdą niedzielę, oprócz oczywiście świąt. Dotarcie do parkingu, który znajduje się na łąkach za targowiskiem, przypomina popularną grę Carmagedon. Żeby tam się dostać, trzeba przejechać przez główną alejkę, wymaga sporo uwagi i cierpliwości, Ludzie chodzą jak wolne elektrony, nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie zechce właśnie przejść na drugą stronę, czy kierowca przede mną nagle nie zatrzyma się, żeby kupić worek ziemniaków. Zalecam szczególną uwagę i na pewno powinno to być zorganizowane z lepszym zabezpieczeniem pieszych.
Ale już jednak znajdziemy miejsce na samochód, a co warto podkreślić, nie płaci się za parking, co jest na pewno plusem tej niedzielnej wyprawy, możemy swobodnie zanurzyć się w lokalnym kolorycie. Uwielbiam takie miejsca na całym świecie! Są po prostu autentyczne i pokazują prawdziwe oblicze regionu. I chyba najważniejsze sezonowość! Targ zmienia się razem z porami roku! Co króluje teraz? Oczywiście ziemniak! I wszystkie inne okopowe, buraki, marchewka. Cóż taki mamy klimat. Wciąż czekamy na zieloność, są już pierwsze pierwiosnki, ale wiosna kluje się w tym roku wyjątkowo długo.
Pewnie jak każdy tutaj mam swoje ulubione stoiska. Jednym z nich jest pani, która sprzedaje tylko pieczarki, stoi zawsze po prawej stronie wzdłuż ulicy Wyszkowskiej. Nie oszczędzam, kupuję kilogram za 12 złotych najmniejszych i świeżych, chociaż są też za 5 złotych, ale te są duże i dobre do faszerowania. Niedaleko swój stragan ma pan z serami z gór, oscypki małe i duże, bardzo polecam. Razem mamy gotowy rewelacyjny obiad. Wystarczy podsmażyć na maśle pokrojone pieczarki, cebulę szalotkę, czosnek, dodać śmietanę 18 %, świeżą pietruszkę i mamy gotowy sos do spaghetti, posypać startym oscypkiem i jest rewelacyjne wykwintne danie, u mnie w domu uwielbiają to danie wszyscy.
Na końcu targu znajdziecie przemiłych panów, którzy sprzedają warzywa i owoce w bardzo atrakcyjnych cenach, produkty nie są najświeższe, trzeba w nich przebierać jak w ulęgałkach, ale w sumie warto, 5 awokado kosztuje 10 złotych, pomidor malinowy kilogram 10 złotych, co wygrzebiecie to wasze. Taki sport. Do jedzenia awokado nie muszę zachęcać, to samo zdrowie i tak zwany super food. Proponuję po spacerze na targu zrobić sobie nieco egzotyczne śniadanie. Awokado mieszamy z pokrojonymi w kostkę obranym malinowym pomidorem, odrobiną cebuli, czosnku, chilli, doprawiamy sól, pieprz, oliwa z oliwek, cytryna i koniecznie dwie rybki anchois, które genialnie podkręcają smak awokado. I właśnie teraz o rybach! Zaraz przy wjeździe po lewej stronie znajdziemy samochód, z którego sprzedaje się ryby. Ostatnio byłam świadkiem rozmowy dwóch mężczyzn patrzących na leżącą tam w witrynie polędwicę z łososia, która kosztuje niebagatelne 100 zł za kilogram. “Patrz, jakbym coś tak drogiego zjadł, to zęby by mi wypadły, po czym szeroko się uśmiechnął, hmmm jego uzębienie było mocno przerzedzone, więc musiał od dzieciństwa dużo tego łososia jeść… Oczywiście sarkazm z mojej strony. Nie proponuję kupowania drogiej ryby, ale świeże karasie już tak! Kosztują 20 złotych za kilogram i są rewelacyjne, trzeba je tylko usmażyć i potem… pluć! tak, mają ości, jak to ryba, ale smak lekko słodki, rzeczny, warty tej odwagi. Proponuję, zawsze mieć w zasięgu kromkę suchego chleba, ratuje przed uduszeniem.
Z mniej groźnych produktów w ofercie proponuję mlecz i ikrę ze śledzi. Moczę je całą noc, żeby trochę odsolić, rano mieszam z oliwą i posiekaną cebulą cukrową, świeży chrupiący chleb i raz, że bomba witaminowa, a dwa boski smak!
Targ w Grabówcu jest niezwykły ze względu na swoją lokalność i że wszystko się w nim z tygodnia na tydzień zmienia, zwłaszcza teraz wraz z rozkwitającą wiosną. W najbliższą niedzielę zapewne będzie można już kupić nowalijki – botwinę, sałaty, rzodkiewki, świeże liście szczawiu.
Serdecznie polecam! To autentyczne miejsce, wesprzyjmy małych przedsiębiorców i rolników, naprawdę istnieje życie poza supermarketem. I to całkiem smaczne!
Zdjęcie z naszego archiwum, autorka GMD.