pultuszczak




CO KASIA MA NA KIJU

2023-11-06 9:46:23

Z Katarzyną Jastrzębską, MISTRZYNIĄ RĘKODZIELNICTWA, rozmawia Grażyna M. Dzierżanowska

Katarzyna to śliczna… DZIEWCZYNA pochodząca z pogranicza Podlasia i Mazowsza, mama trojga dzieci, od niedawna pułtuszczanka. Artystka rękodzielniczka – prace jej pomysłu i uzdolnionych rąk zdobią wnętrza domów w Pułtusku, w kraju i na świecie. Zajrzyjcie na Facebook ZAPROJEKTOWANE MIŁOŚCIĄ, a nie oderwiecie oczu od wytworów rąk Katarzyny. Spotkałam się z nią w PTYSIU, by Wam o niej opowiedzieć, o niej – niebanalnej kobiecie z piękną artystyczną duszą i zakochaną w swoim narzeczonym, mężczyźnie życia, i w Pułtusku.

OTO JA

– Pochodzę z bardzo małej wsi leżącej na pograniczu Podlasia i Mazowsza, ale uważam się za Podlasiankę. Siedemnaście domów, wieś bez sklepów, kościoła, no, bez niczego. Mała społeczność. Z domu wyjechałam na studia do Warszawy – mieszkałam w niej 17 lat, do czasu poznania mojego obecnego partnera. Stwierdziliśmy, że kupimy dom. Szukałam go w bliskości Warszawy, ponieważ moje dwie córki uczą się w stolicy. Opieką nad nimi sprawiedliwie dzielimy się z ich tatą i chciałam, żeby zakupiony dom stał się dla naszych dzieci domem rodzinnym. Z Pułtuska mam blisko na Podlasie, mój narzeczony również ma rodzinę na Podlasiu. A Pułtusk? Widzę w nim piękny zamek, Narew, najdłuższy rynek w Europie, bazylikę, do której chodzę na niedzielne msze. Uwielbiam rowerki wodne i pływanie starorzeczem, kładkę na Popławy i wycieczki po wałach. No i wiem o meteorytach pułtuskich. To miasto wymarzone dla rodziny z dziećmi; mam gdzie pójść na spacer, pojechać na rowery, zabrać psa. Wiem, że to miasto Klenczona… Mieszkam tu 2 lata, jeszcze wszystkich miejsc nie odkryłam. No, na przykład PTYŚ, fantastyczne miejsce. I pułtuszczanie są absolutnie mili dla mnie. Pułtusk ma ogromny potencjał turystyczny, ale potrzebuje zmiany… A dom… Kiedy do niego weszłam, powiedziałam, że z niego nie wyjdę. Cieszy mnie duży salon, pracownia, na górze pokoje dla dzieciaków. Czego chcieć więcej?

Co mogę jeszcze powiedzieć o sobie. Bardzo lubię pisać. Już od podstawówki prowadziłam pamiętniki, dzienniki; nie były to suche fakty, ale formy rozbudowane. Pisałam scenariusze; miałam wizje związane z pokazaniem nakreślonych postaci, bohaterów…

A moje córki? Jestem z nich niebywale dumna. One, owszem, nagrywają sobie jakieś TIC TOKI, ale poświęcają czas na to, żeby sobie poszydełkować, porobić na drutach. To fajne, że dzieciaki przejmują takie pasje rodzinne, że nie siedzą tylko w telefonach, że można z nimi porozmawiać. Fajne dzieci mi się trafiły.

JA RĘKODZIELNICZKA

– Urodziłam córkę, tę najstarszą, i trzeba było z nią zostać w domu. Pojawiła się więc potrzeba zarobku, dorobienia do domowego budżetu. A że zawsze szukałam rozwiązań niebanalnych, oryginalnych, więc wpadałam na pomysł metryczek – na pamiątkę urodzenia dziecka. To był wtedy szał, 100 zł za sztukę. I od tych ramek wszystko się zaczęło. Robiłam też malowane szkatułki dla dziewczynek z ulubionymi postaciami z bajek. Potem skupiłam się na oprawie weselnej (mama zaszczepiła we mnie ten biznes; jest szefem kuchni na sali weselnej; towarzyszyłam mamie przy pracy), więc wykonywałam zaproszenia wszelkiej maści (też chrzciny, komunie), papeterie ślubne, dekoracje stołów, sali ślubnej – jestem w stanie zrobić wszystko, co klienci sobie wyobrażą, a panny młode mają wyobraźnię i wiedzą, czego chcą. A że zżywam się z parami, dla których tworzę, więc wchodzimy w relacje, a to ważne dla biznesu. Wszystko szybko przerodziło się w pasję. Potem dopiero przyszła makrama, niedawno, 4 lata temu. Dziś wszystko już potrafię stworzyć… W Polsce jeszcze 5-6 lat temu było nie do pomyślenia, by w domu mieć rzeczy ze sznurka, że niby to zaściankowe. Na szczęście makrama wróciła, jak szydełko i druty. Druty! Właśnie przeszłam kurs drutowy u fantastycznej Martynki Brzozowskiej; byłam u niej na warsztatach. Wcześniej babcia uczyła mnie szydełkować, dziergać na drutach, nałykałam się tego rękodzieła od dziecka. I zaczęłam to “wkręcać” w swój biznes. Wróciła moda na rękodzieło!

RZECZY DUŻE I MAŁE

– Pierwsza była firanka do pokoju, długa, wąska, z ozdobnym zapięciem z boczku. Klientka była wniebowzięta. A pierwszy duży dywan “poszedł” do Australii, dalej chyba nie można. Czy długo pracuję nad projektami? Non stop, nieprzerwanie przez osiem godzin, gdy syna, narzeczonego i dzieciaków nie ma w domu. Siedzę, pies leży przy mnie, smaczki, herbata i robimy… A potem wszystko zależy od projektu – jeśli to jest coś, co jest już na mojej stronie, co już wcześniej robiłam, to praca idzie szybciej. Jeśli realizuję pomysł klientki, to muszę się nad nim trochę zastanowić. Niektóre prace wykonuję ad hoc. Panie proszą: “Pani Kasiu, ratuje pani, bo ja na sobotę coś potrzebuję” i ja ratuję, nie ma sprawy.

Największa moja praca? To będzie narzuta na łóżko, kwadratowa, 2 metry na dwa. Tworzyłam już takie pół – narzuty. Wymagają niesamowicie dużo pracy, ale efekt jest przepiękny. Z dużych rzeczy wymienię kołyski, huśtawki, bujawki, torby zakupowe, plecaczki.

Niedawno odkryłam koce plecione palcami, miękkie, cieplutkie, piękne, ale przędza przeokrutnie droga, sprowadzana ze Stanów, 100 zł za motek.

Najmniejsze rzeczy? To karuzelki nad łóżeczka, breloczki, podkładki, zakładki do książek, ozdobne lampiony, gnomy, bombki, aniołki. Na aniołki jest istny szał w tym roku. Pakowane są w zestawy, po sześć sztuk. Lizaki dla przedszkolaków makramowe – panie przedszkolanki to wielka kopalnia pomysłów. I co ciekawe, zawsze sprawdzam ceny aniołków na rynku, bo zawsze muszę być tańsza.

Pyta pani o wianki boho na włosy. Tak, podpatrzyłam je w Stanach, tam są bardzo modne na ślubach; panny kwiaty w nie wplatają, są wygodne w użyciu. Zrobię sobie taki na własny ślub – to będzie szał. Wszystko mam obmyślone; będą słoneczniki i będą sznurki: 32 lampiony, też ścianka ślubna. Ścianki ślubne – czyli tło za parą młodych – są duże, takie 2 m na półtora, wykonuję takie, po ceremonii panie wykorzystują je jako firanki. Taką ściankę plotę przynajmniej 2 miesiące. Ludzie mnie pytają: “A po co nam ten ślub?”, a ja lubię zaznaczać to co moje.

Czym się teraz zajmuję? Co mam na kiju? Na pewno bieżnik.

MOI KLIENCI

– Moi klienci to 80 % mojego sukcesu. A 20 % to moja praca. Mam do nich szczęście i to najważniejsze, że moi klienci wciąż do mnie wracają. A moje prace są już w Stanach, w Irlandii, Bułgarii, w Niemczech. Za granicą biorą wszystko, panie do mnie piszą, że potrzebują prezentu i ja mam wymyślić, co to będzie i ustalić budżet. To dla mnie kosmos. Różnica między Polską a Stanami jest taka, że Stany są strasznie zalane chińszczyzną. Klientki mówią mi, że mają tego dość. Jedna z nich ma prawie połowę domu ode mnie: dywany, firanki, bieżniki – z bawełny oczywiście – zrobiła sobie taki skandynwsko-boho-loftowy styl i od niej dotarli do mnie inni klienci ze Stanów. I nie tylko ze Stanów, jak już wspomniałam. Najdalej wysłałam swoją pracę do Australii. To był dywan, okrągły, o średnicy 150 cm, pierwszy, jaki zrobiłam. Włożyłam w niego dużo pracy.

A klienci? Klienci mnie doceniają i to jest piękne. Jedna pani ze Stanów zrobiła imprezę, żeby pokazać moje rzeczy przyjaciółkom i znajomym. Łączyła się ze mną na Skype, żeby jej goście mogli sobie ze mną porozmawiać. I wówczas byłam przedstawiona jako projektantka i artystka. To było szalenie miłe, że jestem “skrawkiem” w czyimś domu. Że moje rzeczy są na choinkach, że moje bieżniki są na czyichś stołach… Zresztą ja zawsze uważałam, że makramę będę robiła do domu, użytkową, ale odkąd kupiłam JADWIGĘ, manekina, pomyślałam o makramowych sukienkach, o bikini.

MÓJ DOM

Nie, nie mam w domu swoich prac – szewc w dziurawych butach chodzi. Mam już wizję. Ale to śpiewka przyszłości. Ale, tak, koszyczek pleciony mam! Różowy i beżowy. Kwietnika nie mam ani jednego, a zrobiłam ich tysiące. Bieżników też nie mam, ale je sobie obiecuję. Nie dadzą klienci porobić coś dla siebie. Wciąż realizuję zamówienia. A ja sporo sobie wzięłam teraz na głowę, bo będą nowe projekty. O, mam na ścianach obrazy, które kiedyś malowałam – to kółka ułożone w pewien obraz.

MARZENIE

Marzy mi się duży kiermasz: na rynku czy w Maneżu, bo w mieście jest wiele wspaniałych rękodzielniczek. Odzywały się już do mnie panie z KGW, z propozycją, by coś wystawić od siebie. To byłaby supersprawa, kiermasze może nawet cykliczne. I marzy mi się sklep, z moimi pracami, z włóczkami, z warsztatami dla chętnych.

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *