Trudno rozmawiać o aktywności fizycznej podczas spotkań na ścieżce Nadleśnictwa Pułtusk, kiedy profesor Gajda biegnie, a ja podążam z kijkami. Kiedy mnie wyprzedza, woła: - Uwaga, biegnę! Wywiad, co jasne, musiał więc odbyć się ... na siedząco, stąd zaproszenie skierowane do TYGODNIKA PUŁTUSKIEGO - od Roberta Gajdy - do jego wysmakowanego, luksusowego domu w Kacicach nad Narwią. Fajny traf, przez moment była z nami partnerka życiowa doktora Beata Olszewska - Marra.To do niej skierowałem pierwsze pytanie.
– Jak odbieram bieganie Roberta? Uważam, że fantastycznie uzupełnia jego życie. Ciężka praca związana jest ze stresem, Robert taką pracę wykonuje, a wiadomo, że sport odstresowuje... To cudowna pasja, która przy okazji utrzymuje go w świetnej formie fizycznej i nie da się tego ukryć. To ważny aspekt dla każdego z nas, zwłaszcza kiedy idziemy w lata. I biorąc to wszystko pod uwagę, to wspaniale, że on biega, że o siebie dba, że stara się robić wyniki. To, że uprawia sport, powoduje też, że jeździmy po świecie. No bo tak: z jednej strony mamy bieganie, z drugiej sporty wodne – windsurfing, kitesurfing, więc odwiedzamy różne miejsca, a ja kocham podróżować, spotykać się z fajnymi ludźmi, rozmawiać z nimi, jeść różnorodne potrawy, bo jestem smakoszem. To wszystko cudownie wypełnia życie, ciekawie, mamy dużo emocji i oby tak dalej.
Pyta pan o ciekawostkę? W tym roku na Medigames 2022 pojawił Austriak, którego nie było przez sześć lat, nie wiedzieliśmy nawet, że będzie na zawodach, nie było go w spisie uczestników. No i koronny bieg Roberta 1500 m i pojawia się on, nie dość, że młodszy o trzy lata, to jeszcze bardzo groźny konkurent, świetnie wyglądający, muskularny, napakowany mega... I Robert fantastycznie rozegrał ten bieg, jeśli chodzi o taktykę, biegł za nim dosłownie dwa kroki i to od samego początku, ale nie dało się... gada wyprzedzić... I jest srebro okupione ciężką pracą. Był bardzo zły, rozwścieczony, chodził jak wściekły pies... Ale w sobotę, na 800 m, udało się wygrać złoto i zdobyć tytuł mistrza świata medyków... Inne smaczki? Jest ich dużo, są też wypadki,a te dotyczą bardziej kajta...

JA BYŁEM BARDZO CHĘTNĄ OSOBĄ DO SPORTU
Naukę rozpocząłem w wiejskiej szkole w Wieniawie, gdzie mieliśmy fajnego wuefistę. To niezmiernie ważna sprawa, mieć obok siebie człowieka z pasją. Nazywał się Ciechowicz i jak na wiejską szkołę czynił cuda. Był pasjonatem LA, uprawialiśmy więc krótkie biegi, rzut piłeczką palantową, skok wzwyż, w dal, biegi przełajowe, graliśmy w tenisa, jeździliśmy na łyżwach i graliśmy w szachy. Byłem bardzo chętny do sportu. Jak mnie odkryto do biegów? Było tak, że nikt nikogo nie odkrywał. Stawałeś do biegu, klasa rywalizowała z drugą klasą i kto wygrywał, jechał na mistrzostwa szkół. Moje pierwsze wygrane zawody to mistrzostwa powiatu w biegach przełajowych na dystansie 1500 m, byłem wtedy w piątej klasie. Do dziś pamiętam smak tamtego zwycięstwa. Radość. Młody człowiek doznaje euforii związanej ze zwycięstwem, rzecz nie do opisania słowami... To wyrzut własnych narkotyków, endorfin, które w sumie mają działanie i przeciwbólowe, i euforyczne, i oszałamiające. To silne emocje, raz przeżyte stają się pragnieniem, żeby ich doznawać. A żeby je przeżywać, trzeba wygrywać, a żeby wygrywać, trzeba rozpocząć ciężką pracę - trening. Ta moja pierwsza wygrana nie przełożyła się jakoś spektakularnie, ale wygrywałem w jeździe szybkiej na lodzie, nieźle grałem w tenisa stołowego... Potem jako młody chłopak popalałem papierosy po krzakach, a kiedy je rzuciłem, to w liceum wygrałem mistrzostwa klasowe, szkoły i w mistrzostwach przełajowych zająłem drugie miejsca, a startowało kilkuset zawodników. Wówczas zainteresował się mną klub sportowy w Kozienicach, potem RADOMIAK. Miałem być sportowcem wyczynowym. Byłem dobry, ale nie aż tak dobry. Trenowałem nawet do 9 razy w tygodniu, to w liceum, ale zmieniałem szkoły, poziom rósł, a ja byłem ciągle w ogonku. Nawet wstydziłem się powiedzieć, że będę zdawał na medycynę, wyniki były nie za bardzo, ale już w 4 klasie poziom zrównałem, dostałem się na studia w czołówce. Bieganie? Byłem w czołówce Polski w juniorach, ale nie byłem kadrowiczem. Na studiach rozpoczęła się fajna rywalizacja, odpadła grupa sensu stricte zawodowców, ja trenowałem bardzo sumiennie i wygrywałem akademickie mistrzostwa Polski, reprezentowałem kraj na różnych mistrzostwach międzynarodowych i to się wyraźnie przekładało na warunki życia. Ten sport i ta moja nauka pięknie współgrały. Jeśli jesteś w stanie zmusić się do heroicznej pracy, do dania z siebie wszystkiego – do wyprucia życia i zwymiotowania na zawodach, do zemdlenia, to siąść do nauki i dziobać w książkach, nie jest problemem. To jest przesuwanie granic w mięśniach i mózgu. Biegi uratowały mi życie. Miałem marzenia, cele i zmierzałem do nich tytaniczną pracą. Miałem wiarę w sukces. Trening wyczynowy robię do dziś, mam 59 lat, trenuję 46 lat, codziennie. Miałem okres, w którym uprawiałem nową dziedzinę, trójbój siłowy, przebudowałem swój organizm. I to jest przykład na to, że jeśli ktoś jest zdeterminowany, jest w stanie wykonać przeróżne zadania, zupełnie inne niż wykonywał, vide Małysz.
DZIEŃ BEZ TRENINGU TO DZIEŃ STRACONY
Dzień bez treningu to dzień stracony, jesteś rozdrażniony, twoja głowa funkcjonuje gorzej, wydajność naukowa jest zupełnie inna i w pewnym momencie już wiesz, że trening to nie jest kwestia wychodzenia z domu - bo powinieneś zaznać aktywności ruchowej, pokazać znajomym, że wciąż biegasz - musisz wyjść, jeśli ten dzień ma być normalny. Jasne, nie wszystkie treningi są przyjemne, ale musisz się zmusić do nich, bo one są czynnikiem powodującym higienę życia. To, że zrobiłem 7 specjalizacji, że mam habilitację, doktorat, publikacje, że jestem profesorem akademickim, że chcę być belwederskim to jest związane ze świadomością, że rzeczy, które nas ograniczają, nie ma. Pytasz o myśli towarzyszące treningowi... To zależy od treningu, bo jeśli robisz sprawdzian, to koncentracja jest taka, żeby nie odjechać myślą gdzie indziej, bo organizm z miejsca zwolni. I żadnych słuchawek w uszach... Dzisiaj miałem sprawdzian, więc wczoraj mogłem nic nie robić, żeby mieć tzw. superkompensację. Ale ja się źle czuję, kiedy nic nie robię. I to był ten moment, że mogłem mieć słuchawki w uszach, posłuchać podcastów po angielsku... Kiedy trening jest luźny, to pierdoły chodzą po głowie, myśli gdzieś uciekają, nie zawsze tam, gdzie by się chciało, no jak to z mózgiem.
MOJA UKOCHANA ŚCIEŻKA
Bieganie na moim poziomie to treningi głęboko przemyślane. Znam cały przebieg treningów na dany miesiąc. Ścieżka, na której się spotykamy, to moja ukochana ścieżka, fajna, crossowa, pięciokilometrowa. Polecam pułtuszczakom dla zdrowia. Cudowne miejsce przepełnione dziką przyrodą, gdzie jeże, jelenie, dziki, łosie, wszystko wyłazi ci na tę drogę, a jak nie, to widzisz po śladach, że one tam są. Na tej ścieżce jestem dwa razy w tygodniu. Inne treningi są na rowerze, basenie, siłowni, na asfalcie, na tartanie, na bieżni.
JA BIEGAM WYCZYNOWO
Bieganie wyczynowe to rygor i tytaniczna praca. Czym jestem starszy, tym biegania w bieganiu jest mniej. Tego w książkach nie wyczytasz, to ja mogę pisać takie książki; ludzi, którzy latami trenują, jest niewiele na świecie. Sam dochodzę do różnych wniosków - tylko dureń ich nie wyciąga – z pomyłek i sukcesów. Jestem ciągle w czołówce światowej na 1500 m i 800 w kategorii masters i wiem, że mój trening powinienem się zmieniać. Wiem, jak utrzymać się w czubie, nie łapiąc kontuzji... Spytasz, czy to dalej zdrowy styl życia. Tak. To nadal jest zdrowy styl życia – bieganie, dieta, sen i cała masa innych rzeczy. Nie możesz liczyć na to, że będziesz osiągać sukcesy paląc i pijąc, nie śpiąc po nocach i jedząc do oporu.
CZY JESTEM DOBRYM PRZYKŁADEM DLA INNYCH? ŻYWĄ REKLAMĄ?
Ludzie, wśród nich lekarze, obecnie częściej biegają i są bardziej aktywni niż 30 lat temu. Jak przyszedłem do Pułtuska, to się pukali w głowę, kiedy widzieli mnie biegającego, że niby wariat. A ja biegałem jeszcze w ogródku w starym szpitalu, potrafiłem przebiec 10 km na pętli stumetrowej. Dzisiaj lekarze rozumieją, że aktywność fizyczna może zastąpić wiele leków, szczególnie w nadciśnieniu i chorobie wieńcowej.
AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA A ZDROWIE
Ludzie wciąż mają niską świadomość w kwestii: aktywność fizyczna a zdrowie. I lubią być chorzy, potrzebują być chorzy dla męża, dla żony, dla zakładu pracy, dla współczucia czy korzyści. Nie namówisz ich do aktywności fizycznej ani dbania o dietę. Oni wolą łykać leki, bo to najprostsze. Ci, którzy naprawdę chcą się zająć nadciśnieniem czy chorobą wieńcową wiedzą, że zdrowy styl życia to aktywność fizyczna, dieta, życie bez papierosów i alkoholu – leki są na końcu. Dieta jest tu najtrudniejsza i niesie najwięcej porażek. I jeszcze jeden czynnik – polityka państwa. W Polsce, ale i w innych krajach na świecie, większe pieniądze związane są z leczeniem niż z profilaktyką. A leczenie to już usuwanie skutków ruiny. Dodajmy, że powinniśmy wybierać taką aktywność fizyczną, która sprawi nam jakąś dozę przyjemność – bieganie to nie jest dobra forma aktywności, rzadko mi się zdarza, żebym proponował pacjentowi bieganie. Trzeba proponować ludziom to, co są w stanie zrobić. A większość ludzi jest w stanie intensywnie chodzić – nie tak od grzybka do grzybka. O takim chodzeniu mówimy, jakie ty uprawiasz na ścieżce. Jak nie chcesz chodzić, jak ci ono nie odpowiada, weź rower, wybierz pływanie. Istotą jest znalezienie dla siebie czegoś, co polubimy. Najgorzej jest stwierdzić, że już się do niczego nie nadaję. No i trzeba wiedzieć, że po roku aktywności będziemy kompletnie innymi osobami. Cuda w miesiąc się nie dzieją, w miesiąc to się tylko urazy przeciążeniowe dzieją.
NIE JEST TAK, ŻE AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA ZAWSZE POZWOLI NAM SCHUDNĄĆ
Znam ultramaratończyków, którzy się zapaśli, powiem po prostu – żarli więcej niż mogli spalić. Nie ma takiej ilości km, którą musiałbyś przebiec, żeby spalić to, co jesteś w stanie zjeść. Możesz biegać 100 km dziennie i przytyć. Wiesz, na jakiej diecie ja jestem? Na 1600 kalorii, na pudełkach. Żeby się trzymać na poziomie światowym, muszę liczyć każdą kalorię. Ale nie dajmy się zwariować, nie każdy liczy kalorie. Takie ekstrema są dla świrów. Nie da się pięknie przeżyć życia paląc, pijąc, jedząc, siedząc w fotelu i być szczupłym, zadbanym i sprawnym. Ja mam najpiękniejszy zawód świata – jestem kardiologiem i lekarzem sportowym i widzę swoich pacjentów, rówieśników i myślę sobie, że ta aktywność jest dla mnie dobra. Czy pacjenci mnie słuchają? Coraz częściej, przynajmniej na wizycie. Trzeba być subtelnym, bo powiedzieć pacjentowi, że waży za dużo, a szczególnie kobiecie, to nie jest łatwe, jesteś wtedy najgorszym lekarzem na świecie. Albo nie daj Boże powiedzieć, że pacjentka jest zdrowa, tylko otyła, nie rusza się i musi coś zrobić z wagą. To już...prokurator. Powtórzę, świadomość w społeczeństwie jest coraz większa, nie ma porównania z tym, co jest w Polsce, a co było 30 lat temu. Byłem ostatnio w Holandii i Portugalii – ile tam ścieżek rowerowych! A rower jest fenomenalnym sposobem aktywności fizycznej, ale rower bezpieczny, nie na drodze do Obrytego czy Warszawa-Pułtusk, bo możemy być zabici przez samochód. Ile razy dostałem lusterkiem na drodze do Obrytego! Ile razy samochody spychały mnie do rowu.
AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA A CHORZY NA SERCE
Dzisiaj wiemy, że nawet pacjenci leczeni chemioterapią z ciężkim przebiegiem chorób nowotworowych z przerzutami, dużo lepiej rokują i lepiej znoszą rekonwalescencję, kiedy są aktywni. Nie bardzo wiem, gdzie aktywność fizyczna szkodzi i kiedy. Bezruch zabija – kompletnie zdrowego i ciężko chorego. Istotne jest pytanie, ile tej aktywności fizycznej potrzeba. Na pewno potrzeba 150 – min. aktywności tygodniowo o umiarkowanej intensywności albo 75 min. o większej intensywności. To nie jest dużo, a ma intensywne działanie profilaktyczne dla zdrowia. Co jeszcze chcę powiedzieć? Będę aktywny do końca życia, sport doprowadził mnie na szczyty biznesu, na szczyty świata naukowego, tego, na którym jestem, daje siłę - pozwala mi na walkę z przeciwnościami życia, utrzymuje w zdrowiu psychicznym, powoduje, że widzę ciągły rozwój przed sobą i rywalizację.
A NA KONIEC...
Na mistrzostwach świata była taka fajna sprawa. Organizatorzy zaproponowali, żeby stworzyć rywalizację 4x100 m w sztafetach mozaikowych. Stworzyliśmy. Biegał z nami sprinter, tenisista stołowy i dwóch 800-metrowców, jeden z nich to chłopak, który wygrał 800 m w kategorii open – mógł być moim synem. Startowały 3 sztafety – nasza, międzynarodowa i Niemcy. No, ale wiesz – Niemcy! Bić Niemców!!! No i wygraliśmy zdecydowanie, jasne, to była zabawa w sport, ale były wielkie emocje, huk i ryk na trybunach. A w nas takie emocje, jakbyśmy wygrali przynajmniej złoto olimpijskie. Taka frajda. Jak ta związana z moim wynikiem 2:33:08, dzięki któremu jestem od 35 lat, to jest od 1987 r., rekordzistą POLSKI MEDYKÓW w MARATONIE.