TRZEBA WYPROSIĆ SWOJE
2023-03-16 3:20:23
Z ADAMEM KLONOWSKIM – nauczycielem wychowania fizycznego, pasjonatem aktywności fizycznej, któremu pasję sportową zaszczepił ojciec, znany starszemu pokoleniu Jan Klonowski – rozmawia Kazimierz Dzierżanowski
Spotkaliśmy się w Zatorach, w domu państwa Kownackich, położonym blisko szkoły, w której uczy pan Adam.
Adam, skąd się wzięło Twoje zainteresowanie aktywnością fizyczną i sportem?
Z domu się wzięło, jestem drugim pokoleniem związanymi ze sportem, tata też był wuefistą na terenie Pułtuska. Mamy nawet trzecie pokolenie, reprezentuje je córka, która skończyła uczelnię sportową, ale nie pracuje w zawodzie. Ja nie miałem zamiaru iść w tym kierunku, owszem, było myślenie o sporcie, ale i o geografii, byłem finalistą centralnym w ogólniaku. Wymyśliłem sobie AWF, ale turystykę. I zdawałem na tę turystykę, ale obcięli mnie z pływania. Składałem też papiery do SGH, namówiła mnie na to pani Stosio. Ale nie wyobrażałem sobie siedzenia za biurkiem i zrezygnowałem. Zwróciłem się do sportu, choć nie od razu na AWF, lecz do SN, gdzie poznałem swoją żonę; w Ostrołęce to było. Potem był zaoczny AWF.
Sama korzyść!
Tak. Wcześniej nie chciałem być nauczycielem, wiedziałem, czym to się je, dopiero po śmierci taty, miałem wówczas 21 lat, coś przeskoczyło.
Pierwsza praca?
W gminie Zatory, Ciski, jeden rok, ale zrobiłem tam skocznię w dal, boiska, ale jako że jeszcze nie studiowałem, to wzięli mnie do wojska, rok byłem w zasadniczej, dziecko mi się urodziło, potem mieszkanie dostaliśmy w Gładczynie, a ja zacząłem pracować w Pniewie, a po 10 latach w Zatorach, gdzie jestem już 23 lata.
To byłeś rzucany jak piłka ręczna…
Tak, aż stuknęło mi w zawodzie 35 lat. Decyzji nie żałuję, uważam, że pracę powinno się lubić, a ja ją lubię. Finansowo nie ma jakiś strasznych kokosów, ale ja jako nauczycielskie dziecko miałem tego świadomość. W wieku ponad pięćdziesięciu lat uzbieraliśmy sobie na stary domek i dobrze jest.
Ponieważ znałem się z Jankiem (kiedyś podczas wizyty u was, podarował naszej córce żywego królika), spytam: gonił cię do sportu?
Chyba nie musiał mnie gonić. Miałem do czynienia ze sportem już w szkole podstawowej, trochę w ręczną graliśmy, jakieś tam województwo wygraliśmy – my, wiejska szkoła, a ja leworęczny jestem to dodatkowy handicap, w tenisa stołowego też przyzwoicie grałem, finały wojewódzkie były… No, coś tam miałam na koncie.
Rozczarowania wyborem zawodu nie było.
Nigdy, to ciekawa praca, codziennie coś innego się dzieje. Jeśli człowiek w całkowitą rutynę nie popadnie, to codziennie ma wyzwania, nowe ciekawe problemy i ich rozwiązywanie.
Ciekawi mnie praca poza samą lekcją.
Od samego początku mojej pracy w Pniewie jeździliśmy na zawody i praca na SKS-ach była rzeczą normalną. SKS-y finansowane były przez gminy. Więc oprócz godzin etatowych, coś tam po lekcjach się działo. Na terenie wiejskim, w małej szkółce, trzeba się dostosować do warunków, jakie się ma. W Pniewie w ogóle sali gimnastycznej nie mieliśmy i wtedy robiliśmy piłkę ręczną, na wolnym powietrzu, na asfaltowym boisku. Inne dyscypliny drużynowe? No nie można ich było zrobić. Trochę lekkiej atletyki było. Przełajowe biegi, poszczególne konkurencje LA.
Ale w Zatorach to już…
… to już zacząłem myśleć o grach drużynowych, żeby doprowadzić do rywalizacji, żeby od czasu do czasu coś wygrać. Miałem ze dwa roczniki, w których dzieciaki trochę były królikami doświadczalnymi, jak moja córka. I we wszystkich grach w powiecie wystartowaliśmy. A salka był 16 na 5 m, wysokość – 4, 5 m, do siatkówki się nie nadawała, niestety. Współdziałałem z dyrektorem, Andrzejem Krawczakiem i doszliśmy do wniosku, że jedyną grą drużynową, którą można zrobić na przyzwoitym poziomie, to jest koszykówka, która to opiera się na technice indywidualnej w dużo większym stopniu niż ręczna. No i kilkanaście lat, jako główną grę drużynową, oprócz najpopularniejszej wszędzie piłki nożnej, robimy koszykówkę.
A jak to jest z tym sportem wśród dzieci i młodzieży, garną się czy nie. Porównania z dawnymi czasami?
Są różnice w ogólnej sprawności dzieci, ale nie takie do końca, jakby się wydawało. Wbrew pozorom obecne dzieci nie są wolniejsze, jeśli chodzi o szybkość. Skoczniejsze też są. Też silniejsze, tylko wytrzymałość tragicznie poszła. Jeśli zaś chodzi o rozwój fizyczny, to są wyższe, mocniejsze. No i można je zachęcić do sportu i aktywności, może nie wszystkie, ale 70-80% tak. Z tym nie ma problemu, nie narzekam.
A na co narzekasz?
Na rodziców mógłbym ponarzekać, zresztą których uczyłem; są za bardzo opiekuńczy, wszystko podają na tacy, wyręczają dzieci, uszczęśliwiają je na siłę.
Musisz więc edukować tych, których już edukowałeś!
Tak!!! Ale same dzieci są pozytywne, przynajmniej według mnie.
Ale idzie nowe. I co będziesz miał?
No, salę gimnastyczną będziemy mieli, 40, do wszystkiego. I ORLIK mamy od 2012. Ma plusy i minusy – wygodnie jest na ORLIKU prowadzić lekcje, ale dużo więcej jest kontuzji – stawy, kolana…
Wyposażenie sprzętowe?
Trzeba wyprosić swoje, wywalczyć. Przez długie lata miałem dyrektora, który też był wuefistą, więc w tym aspekcie nie było niezgody. Obecnie też nie ma walki, nie można wymagać za dużo, ale jakieś podstawowe rzeczy są zapewniane, jakoś się to łata, trochę środków ze szkoły, trochę z gminy.
Zawody?
Uczestniczymy. Kończymy halówki, w siatkówce nie mieliśmy możliwości, ani w ręcznej. Nie uczestniczymy. Nożna, kosz i LA – przełaje… Jeśli trzeba byłoby się pochwalić, to w zeszłym roku miałem bardzo dobry rocznik w starszych klasach, no i w ogólnej klasyfikacji zajęliśmy 14 miejsce w województwie. To mi się do emerytury nie powtórzy. To się zdarza nieczęsto, bo żeby punktów nazbierać, to trzeba w LA zapunktować i mieć ze 2-3 medale w województwie, w przełajach być wysoko i być w grach drużynowych w finale wojewódzkim. Nam się udało w obydwu koszykówkach, bo wszedł kosz 3×3, streetboll, czyli dziewczyny wygrały rejon i były na województwie – 5X5, a w 3×3 zdobyły nawet brąz.
Więc sukcesy były…
Były, dzieciaków, ja im tylko pomagałem. W poprzednim roku nam się udało, złożyło się na to szereg czynników.
Specjalizacja szkół w powiecie?
Najbardziej znana Winnica – Tomek Szeliga, trener piłki ręcznej, pasjonat – to on robi piłkę ręczną dziewcząt na wysokim poziomie. No i Sławek Krysiak związany z LA, robił ją u siebie w CZWÓRCE i jeszcze mobilizował do współpracy inne szkoły, ościenne – Pniewo, Zatory, Winnicę i kilka lat z nim jeździliśmy, warto było.
A kariery sportowe to też splot okoliczności. Taki Paweł Wiesiołek! U nas był wyróżniającym się, jak kończył szkołę, to wymyśliłem, bo dwa razy zdobył złoty medal na mistrzostwach Polski, żeby jakąś nagrodę mu dać. Zebrałem pieniądze, kupiliśmy mu rower górski. I okazało się, że warto było go nagrodzić. Potem zauważył go trener specjalista od dziesięcioboju, ale on na egzamin się nie zebrał; na drugi termin naboru dyrektor Andrzej Krawczak wsadził go w samochód i pojechał z nim do Warszawy. Paweł egzaminy zdał i zaczął trenować ten dziesięciobój. Dziwiliśmy się, bo taki chudziak był…A dziś to najlepszy polski dziesięcioboista.
Chciałbyś się czymś pochwalić?
Pochwalić bym się nie chciał, robię to, co się powinno robić. I to co lubię. Jeszcze pięć lat przepracuję z pasją, a potem na emeryturę. Jestem właścicielem 2 tys. m kw., domu, trochę w drewnie zaczynam dłubać… Mam parę pomysłów na siebie. I nie wiem, co to nuda.
Tylko tradycją się jeszcze pochwal, Adam.
Mamy taką tradycję, że co roku organizujemy mecz absolwentów szkoły z obecnymi uczniami. Impreza cieszy się ogromnym uznaniem i zainteresowaniem. To takie wydarzenie promujące więź i integrujące nasze środowisko.