Tatar po polsku, śledź po japońsku
2023-08-29 6:20:02
Pułtuszczanka Aneta Szymańska uwielbia podróże, których nieodłączną częścią zawsze jest poznawanie nowych smaków, regionalnych potraw i przypraw. O jedzeniu, również naszym polskim, potrafi pisać bardzo ciekawie i tak barwnie, że człowiek zaraz robi się głodny. Musicie przeczytać i koniecznie wypróbować!
Chyba w każdym z nas odzywa się raz na jakiś czas potrzeba zjedzenia surowego mięsa. Uważa się, że człowiek zaczął świadomie używać ognia już około miliona lat temu i stanowiło to rewolucję, która wpłynęła na nasz szybki rozwój cywilizacyjny. Dało to dostęp do nowych gatunków mięsa i roślin, a przede wszystkim stanowiło początek socjalizacji, ludzie zaczęli się gromadzić wokół ognia, razem ucztować, nasze spotkania rodzinne czy z przyjaciółmi i wspólne jedzenie posiłków są właśnie wspomnieniem tych biesiad.
A jednak ciągle jest w nas coś pierwotnego i lubimy od czasu do czasu zjeść tatarka. Czy warto budzić w sobie bestię? O tak! To ogromny zastrzyk protein dla naszego organizmu. Każdy, kto planuje intensywny trening, powinien uwzględnić surowe mięso w swojej diecie. Według legendy i na co wskazywałaby nazwa, tatar pojawił się na naszych stołach dzięki armii Czyngis Hana. Ponoć wojownicy trzymali surowe mięso pod końskim siodłem i tak zmacerowane następnie jedli. Hmmm, szczerze, ja bym takiego mięsa raczej nie zjadła, ale cóż, naszych flaków dużo cudzoziemców też nie tknie. Dla mnie najlepszym sposobem jest połączenie siekanej, nigdy mielonej, wołowej polędwicy z surowym żółtkiem, oliwą z oliwy, sokiem z cytryny, kaparami, marynowanymi grzybami, solonym anchois, marynowanym ogórkiem, cebulką. Do tego sól i świeżo zmielony pieprz! Dla mnie taka kombinacja jest najlepsza! Z gorącym tostem posmarowany masłem mój barbarzyński instynkt jest zaspokojony! Tatar można też przyrządzić z innego surowego mięsa, idealny będzie śledź lub łosoś.
Inną bardzo efektowną formą jedzenia surowej wołowiny jest carpaccio.To stosunkowo młode danie, bo zaczęto podawać je dopiero w 1950 roku w Wenecji. Hrabina Amalia Nani Mocenigo oznajmiło w restauracji Harry`s Bar, że doktor zalecił jej jedzenie mięsa jedynie surowego. Kucharz, Giuseppe Cipriani, podał jej cieniutkie plastry wołowiny i nazwał nowe danie carpaccio, bo kolorystycznie przypominało mu obrazy renesansowego malarza weneckiego Vittore Carpaccio. Najlepiej podawać otulone oliwą z oliwek, kaparami, nie można zapomnieć o parmezanie, przecież jesteśmy we Włoszech, i liściach rukoli. Ja serdecznie polecam wybrać się do naszej pobliskiej Pazibrody, gdzie dostaniemy naprawdę idealne carpaccio. Ja zamawiam tam zawsze, przy każdej wizycie.
Wybierzmy się teraz do Japonii. Podczas mojej podróży byłam zafascynowana dietą w tym kraju i urodą Japonek. Ich skóra była zawsze idealna, gładka, jasna, fantastycznie odżywiona, nigdy nie mogłam odgadnąć wieku spotykanych kobiet, wiedziałam, że chyba już skończyła 30 lat, ale kiedy? To było wręcz onieśmielające. Czemu Japonki wyglądają tak dobrze? Jedzą bardzo dużo alg morskich, soi i tuńczyka, którego je się tylko na surowo. Sashimi! W barach podających to danie, jest lista kilkudziesięciu rodzajów mięsa tuńczyka, od bardzo czerwonej, jak steki, do białej, jak wieprzowa słonina. Każdy ma swoją nazwę. Wystarczy wybrać, kucharz tnie perfekcyjnie na plastry i już danie ląduje na naszym stole. Sos sojowy i odrobina wiórków wasabi. Rewelacyjnie proste i tak smaczne, uwalniające wszystko co najlepsze w tej przepysznej rybie. Niestety, w Polsce tuńczyk o takiej jakości jest niedostępny. To co jest u nas sprzedawane mrożone i w puszkach, każdy Japończyk uznałby za żart.
Na największym targu rybnym w Tokio, w każdy Nowy Rok odbywa się słynna aukcja największych wyłowionych tuńczyków błękitnopłetwych. Jest to prawie święto narodowe, transmitowane w telewizji. Zwykle wygrywa jeden człowiek Kiyoshi Kimura, właściciel największej sieci barów w Japonii. Podbija cenę niebotycznie, płaci za ogromną co prawda rybę, ważącą około 300 kilogramów, 2 miliony dolarów!!! Tak, dwa miliony! Czemu to robi? Dla sławy, marketingu. Po aukcji natychmiast zabiera się za rozbiór ryby, która trafia do jego restauracji, co skrupulatnie relacjonuje telewizja. I ja u niego też gościłam i w Sushizanmai sushi jadłam. Warto było! Teraz z tęsknoty za tak podaną rybą, biegnę do Lidla, kupuję łososia, kroję go moim japońskim nożem, polewam sosem sojowym i smaruję udawanym wasabi. Powiem Wam, że też jestem szczęśliwa! Spróbujcie! Naprawdę to smaczne!
Jeśli nie macie jeszcze dosyć mojej surowizny, polecam na koniec wyprawę do Peru i spróbowania ceviche. Aby zaprosić tą potrawę na nasz stół, wystarczy pokroić w drobną kostkę rybę morską – najlepiej dorsza, solę, okonia morskiego – i zamarynować ją w limonce, ale jedynie na 10 minut. To takie zimne gotowanie w kwaśnym soku. Dodajemy posiekaną czerwoną cebulkę, awokado, płatki chili i liście kolendry. I gotowe! To jest bardzo smaczne i efektowne danie!
A jeśli żaden z przepisów się Wam nie spodobał, zawsze można wrócić do naszego niezawodnego polskiego “sashimi”, czyli poczciwego śledzia z cebulką. Mnie zawsze zachwyca i po wielu podróżach nie ma to jak wrócić do swoich korzeni. Smacznego!