Spadaj na szczaw albo daj sobie z liścia!
2023-03-28 5:20:02
Pułtuszczanka Aneta Szymańska, szefowa Pułtuskiego Stowarzyszenia Dialogu MOST, uwielbia podróże, których nieodłączną częścią zawsze jest poznawanie nowych smaków, regionalnych potraw i przypraw. O jedzeniu, również naszym polskim, potrafi pisać bardzo ciekawie i tak barwnie, że człowiek zaraz robi się głodny. Musicie przeczytać i koniecznie wypróbować!
Jestem bardzo wdzięczna za wszelkie uwagi i komentarze pod moim debiutem w Tygodniku Pułtuskim. Dostałam mnóstwo rad, wskazówek, wszystkie są tak pozytywne i mam dzięki Wam tyle pomysłów i zamierzam korzystać z nich pełną buzią, bo przecież o jedzeniu to wszystko!
Czy zauważyliście, jak bardzo w tym tygodniu wiosna przyspieszyła i wrzuciła zdecydowanie na wyższy bieg? Ja osobiście porzuciłam kurtkę i z wielką ulgą założyłam lżejszy żakiet. Ufff, nareszcie! Warto teraz wybrać się na nasze piękne nadnarwiańskie łąki i przyjrzeć się, co tam w trawie piszczy. Na pewno już widać listki szczawiu, który ma z dwóch powodów niestety złą opinię. Kilka lat temu znany polityk kazał nam, można powiedzieć, spadać na szczaw i jeszcze popić go kompotem z mirabelek. Do tego, roślinka może być niebezpieczna, ma w sobie bardzo dużo nomen omen szczawianów i może źle wpłynąć na nasz układ moczowy. Dlatego, jeśli chcemy go przyrządzić, należy go zbierać jak najwcześniej na wiosnę. Im starszy, tym więcej niebezpiecznych związków. Nie bójmy się go jednak aż tak bardzo, zachowajmy umiar, szczaw ma w sobie dużo żelaza i witaminy C, a przede wszystkim cudowny kwaśny smak!
“Ugotowawszy dobry rosół, usiekać tyle szczawiu, żeby zupa była kwaśna, ten szczaw udusić w maśle,rozprowadzić rosołem i zaprawić śmietaną rozbitą z mąką, dać się zagotować i wydać na stół.”
Tak zaleca niedościgniona mistrzyni Lucyna Ćwierczakiewiczowa, XIX wiek i wszystko aktualne. Ja dodałabym gotowane ziemniaki lub jajko. Proste i pyszne! Z dokładkami należy uważać, poprzestałabym na jednej. Jeśli ktoś jednak bardzo boi się kamieni w nerkach, może zastąpić szczaw komosą, zwaną u nas na Mazowszu lebiodą. Chwast, który usilnie próbujemy wyrzucić z naszych ogrodów, ale za to pełen dobra, ma więcej potasu niż w pomidorach,ale również zbierajmy go tylko wczesną wiosną, najmłodsze liście. Komosa przez stulecia była pokarmem dla najbiedniejszych, ludzie instynktownie wybierali tą roślinę. Okazuje się, że słusznie, bo ze względu na wysoką zawartość błonnika, świetnie zastępuje mięso, czyli współcześni wegetarianie zdecydowanie powinni włączyć ją do swojej diety.
Długo myślałam, że liściaste zupy to nasza polska specjalność, aż do czasu, kiedy mój przyjaciel Amir egipski Kopt nie podał mi zupy molokhii. Molokhia to narodowa potrawa Egiptu i naprawdę powinna stać się też naszą polską, bo przecież kebab już jest, więc cóż stoi na przeszkodzie kontynuować podróż na smaczny Wschód. A jest w czym. Molokhia czyli liście juty kolorowej, zawiera prawie wszystkie witaminy i mikroelementy. Bomba zdrowia! Kosztuje kilkanaście złotych w sklepach internetowych, mniej niż apteczne suplementy. Sposób przygotowania jest taki sam jak szczawiowej, bulion, podsmażane liście na patelni, połączyć razem, dodać plastry cytryny, ugotowany ryż i mięso z kurczaka. Dla wzmocnienia egzotycznego smaku można posypać czosnkiem i kolendrą. Jak smakuje? Jest pyszna! Podczas naszych ostatnich warsztatów kulinarnych w pułtuskim Centrum Dziedzictwa, uczestnicy zachwycali się tą potrawą, problem może być jedynie z konsystencją, liście juki podczas smażenia stają się kleiste i jest to wyczuwalne w zupie.
A teraz ugotujemy zielony barszcz! Zdziwienie? Cóż barszcz ma wspólnego z zupą z liści? Ma i to bardzo dużo! Barszcz zwyczajny to roślina, od której nazwy wzięły się wszystkie nasze barszcze i te białe i czerwone. W czasach prasłowiańskich właśnie z tej kiszonej rośliny przyrządzano zupę, można nazwać ją prazupą, taka matka naszych wszystkich polskich potraw. Szymon Syreński renesansowy botanik pisze tak: “Barszcz nasz znajomy jest każdemu u nas, w Rusi, w Litwie, w Żmudzi. Do lekarstwa i stołu użyteczny jest bardzo smaczny”. Jeśli chcecie spróbować starożytnej zupy, proszę zachowajcie ostrożności, poczciwy nasz barszcz zwyczajny jest bardzo podobny do okrutnego barszczu Sosnowskiego, z którym kontakt wywołuje poważne oparzenia. Sposób przyrządzenia jest identyczny jak szczawiowej czy molokhii, wcześniej należy jedynie ukisić liście barszczu.
Mam nadzieję, zachęciłam Was do spaceru po wiosennych łąkach i polowaniu na rośliny, które tak dobrze i zdrowo można wykorzystać, bo gdy “barszcz kwaszą po polsku, kolerę uśmierza i chciwość jedzenia pobudza” tako rzecze Marcin z Urzędowa, polski szesnastowieczny zielarz. Myślę, że możemy mu zaufać. Do zobaczenia nad Narwią!
Komosa na zupę? Świetny pomysł!