pultuszczak




Pożegnanie Bogdana Rutkowskiego

2023-01-25 5:20:27
W dniu 19 stycznia 2023 r. najbliżsi pożegnali na Cmentarzu Komunalnym w Płocku Bogdana Rutkowskiego, pułtuszczanina z czasów dzieciństwa i młodości, absolwenta Liceum Ogólnokształcącego im. Piotra Skargi w Pułtusku, naszego szkolnego kolegę z rocznika Matura 1965. W naszym imieniu uczyniła to szkolna koleżanka, od dawna już płocczanka, Hania Bereszczyńska z d. Rybarczyk ( XI d).

Pisząc te słowa, chcę w imieniu swoich koleżanek i kolegów z LO( XI d), serdecznie wspomnieć naszego zmarłego Kolegę i zachować go we wdzięcznej pamięci. ŚP Bogdan przeszedł swoją ziemską drogę, a jej szczegółami zapełnił też naszą pamięć. Bogdan, dla nas Boguś, to jeden z trzech synów znanego absolwentom Skargi profesora geografii, Stanisława Rutkowskiego. Sympatycznej i niezwykle barwnej postaci z dawnego ogólniaka. Nasz Boguś przejął od swojego znanego ojca szczupłą, aczkolwiek niewysoką sylwetkę i wręcz identyczne okulary, tzw. rowerki. Identyczne, czyniły ich podobnymi, co wzmacniane było drobnymi i jakże subtelnymi rysami twarzy ojca i syna. Duże było również podobieństwo wewnętrzne. Obydwaj byli zrównoważeni, emocjonalnie wyciszeni, spokojni, opanowani i nader taktowni.

Naszemu Bogusiowi, profesorskiemu synowi, przypuszczam, niełatwo było być uczniem LO i jednocześnie swojego ojca. Zawsze wywieraliśmy na nim jakąś presję o charakterze życzeniowym, typu, np. zrób coś, żeby dzisiaj Staruszek nie pytał, a ponadto różnym profesorom , w tym również ojcu Bogusia, robiliśmy różne, względnie subtelne żarty, np. powieszenie mapy” do góry nogami”. Boguś to dzielnie znosił. Nie obrażał się, nie przeciwdziałał, nie protestował i nie donosił. Za to go ceniliśmy, bo w ten sposób zachowywał i szacunek do ojca, i wiarygodność wobec reszty klasy. Taki jego stosunek sprawiał, że wielokrotnie porzucaliśmy plany ” subtelnego” zachowania. Po prostu było głupio.

We wspomnieniach najbliższych, w tym brata Andrzeja, Boguś jawi się jako typ chłopaka i mężczyzny, który dużo umiał, bo lubił się uczyć, a także swoją wiedzą chętnie służył innym. To umysł ścisły, toteż kontynuował naukę na Politechnice Warszawskiej, a później jako wykładowca pracował w jej płockiej filii. Pamiętam, że Boguś idealnie tłumaczył matematykę i fizykę, co trafiało do dziewczyn o mniej ścisłych umysłach. Jego najbliższymi kolegami był Janek Barwicki (brat znanego doktora Barwickiego) oraz nieobecny już wśród nas Grześ Śniadowski. Ci panowie trzymali się razem, jakby uzupełniając się intelektualnie i koleżeńsko, a ich drogi spotkały się ponownie na studiach w Warszawie.

Janek wspomina po latach dwa rekwizyty z tamtego, pułtuskiego czasu, wiążące ich trzech: Bogusia wieczne pióro marki Waterman i niebieski, sportowy rower Grzesia. One budziły jego zachwyt, a może i pożądanie – wyznaje po latach. O piórze Janek potrafi mówić zajmująco godzinami. Miało czarną skuwkę ze złoconą zawieszką i takąż samą stalówkę, korpus zaś miało niebieski, mocno niebieski, było na gumkę. Takież samo, ciemnoniebieskie było etui. Boguś miał je od dziewiątej klasy. Skąd? Przez swoją skrytość nigdy nie wyznał, a Janek sądzi, że od ojca. Od dziewiątej klasy nasz kolega nie rozstawał się z tymże piórem. Miał do niego flakon oryginalnego atramentu, na wypadek gdyby zabrakło. Dzień w szkolnej ławce rozpoczynał się od celebry pióra. Z jakąż estymą kładł na ławce etui skrywające najprawdziwszy skarb i stawiał, na wszelki wypadek, kałamarz z własnym atramentem( dla przypomnienia – każda ławka miała ” służbowy kałamarz ze służbowym atramentem”). No, w tamtych czasach mieć taakie pióro, to coś aż nieprawdopodobnego!

A Boguś cichy, skromny, bardzo zdolny i dobry uczeń, raczej szukający męskiego niż dziewczęcego towarzystwa, bo onieśmielony zachowaniem niektórych dziewcząt, potrafił nas wielokrotnie zaskakiwać. Czym ? – przede wszystkim swoją koleżeńskością i życzliwością. O faktach nie wspomnę, ale dodam, że bardzo pomógł na maturze. Podobnie i inne talenty Bogusia były zaskoczeniem. Brat Andrzej opowiadał mi o jego talentach wokalno – muzycznych, o umiłowaniu tańca i traktowaniu go jako dużej przyjemności, a nawet potrzeby. Z tej strony nie dał nam się poznać. Co prawda, bywał na niejednej studniówce, czemu tak bardzo dziwiła się jego matka i była z tego powodu dumna, podobnie jak z tego, że po niej odziedziczył śpiew, muzykę i taniec. A był samoukiem – pięknie grał na akordeonie. Swoje pasje realizował jako student Politechniki Warszawskiej i członek zespołu Pieśni i Tańca tejże uczelni. Tańczył, tańczył, grał, zwiedzał z zespołem świat, bo tournée zagraniczne wiodło zespół nie tylko do demoludów, ale do krajów takich jak: Hiszpania czy Wietnam.

Tak ciężko było mu pogodzić z innymi, złymi stanami, właśnie z brakiem tej intelektualnej i artystyczno – ruchowej aktywności. Złamany chorobą systematycznie uniemożliwiającą wszelki ruch, zdany na pomoc najbliższych, zamknięty w bloku na czwartym piętrze, ograniczał swoje kontakty i minimalizował własne potrzeby. A jeszcze dzwonił do Ireny ze świątecznymi życzeniami…

Pokój Jego duszy!

Tekst zredagowała Lidia Ziemiecka, koleżanka z rocznika maturalnego 1965, późniejsza dyrektor LO im. P. Skargi w Pułtusku, korzystając ze wspomnień Hanny Bereszczyńskiej, Ireny Apelskiej, Mariana Szczesnego, Janka Barwickiego, Andrzeja Rutkowskiego i swoich własnych.

“,

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *