pultuszczak




POŻEGNANIE ADAMA DARIUSZA BARTUSZKA

2022-06-24 12:20:07
Żegnamy dra nauk medycznych, który zapisał się złotymi zgłoskami w sercach swoich pacjentów i ich rodziców. Wspominając DOKTORA, pragniemy pokazać GO w szerokiej perspektywie – jako ojca, przyjaciela, lekarza, a zarazem człowieka ciekawego osobowościowo.


GRAŻYNA MARIA DZIERŻANOWSKA

Ja, mój mąż i nasi przyjaciele oraz znajomi z Makowa Mazowieckiego mówiliśmy na NIEGO Darek, absolutnie przy jego przyzwoleniu i zadowoleniu. Z Darkiem skojarzyliśmy się na zasadzie MY Z PUŁTUSKA. Tworzyliśmy fajną paczkę – razem biesiadowaliśmy, żartowaliśmy, ba, tańczyliśmy, gadaliśmy… Byliśmy młodzi, ładni, a wśród nas single i singielki oraz małżeństwa. Ludzie służby zdrowia i oświaty.

Darek wyróżniał się na pewno – nie dość, że lekarz w małym miasteczku, to jeszcze przystojny, ciekawie ubrany, po prostu estetyczny mężczyzna. Nietuzinkowy i elokwentny. Z głową w górze. Nie pamiętam, żeby się śpieszył. Szła za nim subtelna nuta dobrej wody kolońskiej, zagranicznej. No i najważniejsze – był cenionym pediatrą, znajdującym język i z dzieciakami, i z ich – często sfrustrowanym chorobami córek i synów – mamami.

Był kimś. Bywał gościem na studniówkach w szkole, w której uczyliśmy. Lubił tańczyć, ale w tańcu mnie przestrzegał: “Tylko się nie wygłupiaj!”. Mamy takie wspólne studniówkowe zdjęcie, bez… wygłupów. On świetnie wystylizowany, zadowolony z siebie, taki … dostojny, wirujemy, trzymamy ramę… Szkoda, zdjęcia nie mogłam znaleźć i tak sobie myślę, że może Darek nie życzył jego publikacji?

Potem nasze drogi się rozeszły. Darek poznał Jadzię, piękna była i bardzo opiekuńcza. Dochodziły nas wieści o JEGO ciężkiej chorobie. Mówiło się, że to Jadzia GO uratowała, była pełna poświęcenia. (Obrączkę ślubną jako znak miłości do żony miał na palcu do końca swoich dni).

A potem spotkaliśmy się w Pułtusku, mieszkaliśmy od siebie o rzut beretem.

Darek… O Darka się zabiegało, Darka OTWIERAŁO SIĘ miłym słowem, uśmiechem, komplementem, ciekawą opowieścią, wspomnieniami. Trzeba było uważać na słowa, bo Darek lubił się obrażać lub raczej udawać, że jest obrażony. Przez moment. Na szczęście można GO było zagadać, bowiem lubił słuchać i sam lubił mówić, o ludziach i o miejscach. Najlepiej gadało nam się na osiedlowej uliczce, kiedy ON zmierzał na parking, by jechać do Kacic (Oj, Darek uwielbiał jeździć samochodem i jeździł dobrze), a ja szłam do redakcji. Niekiedy siadaliśmy na ławce i niekiedy, przypatrując się mnie, komplementował.

Jakże ON kochał swoje Kacice, też Narew, też Pułtusk. Wciąż mnie “zabierał” do tych Kacic… Obiecaliśmy sobie: “Tego lata to już na pewno pojedziemy do Kacic, na pewno”. Bo w Kacicach rosły kwiaty, w Kacicach był … ogrodnikiem. Jednak nie pojechaliśmy. Poszliśmy. Gorącym latem, kiedy byłam w mocno widocznej ciąży. Spędzałam wówczas wakacyjny czas w rodzinnym domu na Warszawskiej. I tak spotkaliśmy się w kacicki odpust. Na szosie. On podziwiał mnie, że jestem dzielną piechurką, ja cieszyłam się, że jestem pod profesjonalną opieką medyczną. Szliśmy i gadaliśmy, wciąż gadaliśmy.

Zdarzało się, że opowiadał mi o swoich dzieciach – Ani, która przyszła na świat podczas JEGO szpitalnego dyżuru i Tomku. Wielkie szczęście! Kiedy urodził się pierworodny, uważał, że Pałac Kultury i Nauki był maleńki przy szczęściu, które GO spotkało.

Darek to był gość! I LEKARZ UCZŁOWIECZONY. Specjalista chorób dzieci z pasji i powołania. Długa i wyjątkowo kręta była JEGO droga do medycznego wykształcenia. Był przecież chłopakiem z Kacic, synem kowala. Codziennie – per pedes – pokonywał drogę z domu rodzinnego do szkoły, do Pułtuska, w skwar i mróz. Zahartowały GO te “wycieczki” na resztę życia.

TERESA SUSZCZYŃSKA

Przyjaźniliśmy się z Adasiem – o takiej przyjaźni jak nasza, mówi się, że to na śmierć i życie. Nasze stosunki zawsze były pozytywne, ale szczególnie zacieśniły się, kiedy Adam był już na emeryturze. Najpierw był ordynatorem, potem stał się Adasiem. A poznaliśmy się w 1985 roku, kiedy to po odbyciu stażu specjalistycznego, rozpoczęłam specjalizację z pediatrii. Wraz ze mną Jola Kozłowska i wiele innych osób. Był w stosunku do nas wymagający, ale też pełen poświęcenia w przekazywaniu wiedzy. Zadawał nam lekcje do odrobienia, najczęściej to były materiały do przeczytania, przepytywał nas z nich, a na koniec mieliśmy kolokwium. Wymagał wiele od siebie i nam stawiał wysoko poprzeczkę. Owszem, chwile wytchnienia też nie były nam obce… Taki obrazek: wichura, deszcz, a my puszczamy wianki na wodę w noc świętojańską.

Dzięki Adamowi – ja i Jola Kozłowska – otrzymałyśmy najwyższe oceny z egzaminu specjalizacyjnego. A było to w Dziekanowie Leśnym. Profesor, przed którym zdawałyśmy egzamin, był zachwycony. Adaś był dumny, ale z nami do Dziekanowa nie pojechał. Koleżanki z innych miast nam gratulowały, mówiły: “A to wy od ANIOŁA jesteście”, nawiązując do filmu “Alternatywy 4” i jego bohatera Stanisława Anioła.

Dzięki Adamowi nauczyłam się obowiązkowości, staranności, sumienności. Nie było mowy o spóźnieniu się do pracy, ósma za 15 byliśmy na swoich stanowiskach. Raz się tylko spóźniłam – 5 minut, dojeżdżałam z Karniewa, i to nie ja się spóźniałam, tylko autobus. Kiedy weszłam do pokoju, nic nie usłyszałam, wymowne spojrzenie doktora na zegarek mówiło same za siebie. I tak nawet dziś wolę poczekać na pracę, niż się spóźnić. Albo takie picie kawy czy herbaty w pracy… “Na kawę i herbatę to trzeba sobie zapracować” – mówił.

Pracował sumiennie i rzetelnie, ale – ironizował – że dorobił się tylko bypassów. Opowiadał nam, że kiedy podejmował pracę pediatry w Makowie Maz., przywiózł ze sobą jedynie … adapter – lubił muzykę. To był “czysty” człowiek, prawy. Kiedy raz otrzymał koniak w podzięce, był zażenowany. Po pracy oddziałowa zamknęła drzwi na haczyk, doktor otworzył koniak, nalał nam po kieliszku i wypiliśmy!

Wielką wrażliwość i stres zawodowy przypłacił chorobami. A kolegą był dobrym, zwracał uwagę, żeby nikogo nie urazić, chociaż nieraz bywało, że się obrażał.

O JEGO doktoracie dowiedzieliśmy się, kiedy był już emerytem.

Jako ojciec był dumny ze swoich dzieci. Kochał je, ale też wiele od nich wymagał. Jako mężczyzna był przystojny, dystyngowany, szła za nim nuta Armaniego. Wyróżniał się – włosy przystrzyżone, ładna koszula – nieraz kupowałam MU je w Karniewie, a to były czasy, że się nie kupowało a zdobywało. W pracy zawsze w czyściutkim, wyprasowanym kitlu.

Kochał rodzinne Kacice, gdzie odpoczywał, ale również lubił Warszawę i swoje Jelonki, i czasy studiów. Przypominam sobie jeszcze, że miał piękne pismo i ładnie malował, i jeszcze to, że lubił majsterkować.

Szkoda, że nie zrealizowaliśmy naszego zamysłu – wyprawy do Niemiec, do miejscowości, w której – podczas II wojny światowej – przymusowo i niewolniczo – pracował mój tata i państwo Bartuszkowie. Adam twierdził, że pamięta, gdzie pochowano pierwszą żonę mojego taty i ich dzieci; najpewniej umarli z wycieńczenia. Adam był wówczas dzieckiem. Jednak nigdy tam nie dotarliśmy…

***

Nikt się od śmierci nie wykupi, to pewne, ale ona zawsze przychodzi za wcześnie. Skoro już tak musiało być, ADAMIE DARIUSZU, i udałeś się w podróż nad wszystkie podróże, przeto kłaniaj się TAM od nas JADWINI, która od lat na niebiańskich polanach.

Podała Grażyna M. Dzierżanowska

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *