PERFEKCJONIŚCI WCALE NIE SĄ SZCZĘŚLIWI
2023-08-01 5:20:38
Z JOANNĄ ZAWADZKĄ, AUTORKĄ PORADNIKA “ŻEGNAJ, TYRANIE – WITAJ, PRZYJACIELU!” ROZMAWIA GRAŻYNA M. DZIERŻANOWSKA.
Joanna Zawadzka jest autorką powieści “Sekrety Lilly. W kleszczach przeszłości”, także poradnika “Język obcy w czterech ścianach” oraz – ostatnio wydanego – “Żegnaj, tyranie – witaj, przyjacielu!”. Z wykształcenia jest germanistką, ponadto miłośniczką języków obcych, pasjonatką muzyki i prac manualnych – tworzy zabawki z wełny. Prowadzi blog KREATYWNY ŚWIAT ASI. Można ją również usłyszeć (i zobaczyć) na YT, gdzie na swoim kanale KREATYWNY ŚWIAT ASI gra na skrzypcach.
Pani Joanno. Nigdy bym nie pomyślała, że perfekcjonizm to zło… No bo jak? Wykonałam perfekcyjnie swoją pracę/zadanie, odniosłam sukces, więc odpocznę w pięknych okolicznościach przyrody, a potem wezmę się za kolejny projekt… I za kolejny. Bo jestem mądra, ładna i kreatywna… Więc życie jak w Madrycie, tylko się radować.
Zacznijmy może od tego, czy to jest naturalne, normalne i możliwe – bycie idealnym, robienie wszystkiego na tip-top, niepopełnianie żadnych błędów? No nie. Więc już samo dążenie do bycia perfekcyjnym wiąże się z frustracją, lękiem, wywołuje negatywne emocje, skoro nie możemy tego osiągnąć. Po drugie – jakim odbywa się to kosztem? Czy sam proces czynności, którymi się zajmujemy, sprawia nam satysfakcję, czy może wiąże się ze stresem, presją i obchodzą nas jedynie rezultaty, którymi w dodatku nie potrafimy się tak naprawdę cieszyć, bo tę radość zabiera nam ciągły lęk i odczuwana presja? Nie wszystko złoto, co się świeci. A perfekcjonizm to trochę taki gówniany prezent w pięknym opakowaniu.
“Gówniany prezent w pięknym opakowaniu” – mówi pani. To jest wyraźne, to do mnie dociera… A zadaję te pytania z pozycji osoby, która jakoby nie zna treści pani poradnika. I spytam o to, czy pani, podczas trwania w perfekcjonizmie, nie zaznawała radości? Szczęścia?
Owszem, zaznawałam. Ale były to momenty, zaś ponoszone koszty tego szczęścia były przy tym zbyt duże. Byłam szczęśliwa przez chwilę – kiedy czułam ulgę, że podołałam zadaniu, oraz kiedy ktoś mnie pochwalił – bo czułam się wtedy dowartościowana. Szybko jednak zapominałam o tym, co osiągnęłam, bo już martwiłam się, że nie podołam następnemu wyzwaniu, zaczynałam skupiać się natychmiast na tym, czego jeszcze nie zrobiłam, zamiast cieszyć się z tego, czego dokonałam. I koncentrowałam się na tym, co mogłam zrobić jeszcze lepiej, ale nie zrobiłam. Prawie nie czułam więc tego szczęścia, które przy odnoszonych sukcesach powinnam była odczuwać.
Całe swoje życie uważałam PERFEKCJONIZM za zaletę, ogromną zaletę… A tu tytuł pani niedawno wydanej książki, poradnika, brzmi: “Żegnaj, tyranie – witaj, przyjacielu!”.
Tak, ja również bardzo długo myślałam, że to przecież dobrze, że chcę robić wszystko jak najlepiej, odnosić same sukcesy, być najlepsza… I rzeczywiście – zwykle nie ma powodu do niepokoju, aż do momentu, kiedy w tym wszystkim zaczynamy czuć dziwny przymus, presję i nie potrafimy wypośrodkować. Żadne ekstremum nie jest dobre. A perfekcjonizm bywa często takim tyranem, od którego pragniemy się uwolnić, bo jesteśmy już bardzo zmęczeni naszym funkcjonowaniem i sposobem myślenia, czujemy się jak w więzieniu, które tak naprawdę tworzymy sobie sami.
Czy ja dobrze rozumiem, że perfekcjonizm może być destrukcyjny i – jak to ująć? – pozytywny?
Owszem, może. I ta granica jest tak naprawdę bardzo cienka, ale wyraźna. Jak już wspomniałam wcześniej – dopóki nie czujemy tego przymusu i presji związanej z niepopełnianiem żadnych błędów, dopóki czujemy, że się rozwijamy i to, co robimy, sprawia nam przyjemność, dopóki potrafimy powiedzieć STOP, kiedy na przykład jesteśmy zmęczeni, to wszystko jest w porządku i to dążenie do perfekcji może być nam pomocne, przydatne. Ale kiedy w tym dążeniu się zatracamy i odczuwamy przymus odnoszenia sukcesów nawet kosztem swojego zdrowia, dobrego samopoczucia, relacji z bliskimi ludźmi, to ten nasz perfekcjonizm przestaje nam służyć i może być dla nas bardzo destrukcyjny.
Pani zna osobiście jakiegoś perfekcjonistę/perfekcjonistkę równego/równą sobie?
Oczywiście! Ba, znam nawet takich, którzy mnie w tym biją na głowę! To tak naprawdę smutne, bo zwykle perfekcjoniści wcale nie są szczęśliwi i chcieliby się od tego perfekcjonizmu uwolnić. A jest ich coraz więcej, taki mamy świat – mocno propagowane jest dążenie do ideału w różnych sferach.
Słyszałam o takiej kobiecie, która codziennie myła okna. Mówiono o niej perfekcjonistka i niektóre panie wręcz jej zazdrościły takiego podejścia do ładu domowego… I wciąż prała…
Tu już mowa prawdopodobnie o natręctwach, zachowaniach obsesyjno-kompulsywnych, które mają miejsce dość często, jeśli zmagamy się z perfekcjonizmem. Mogą one dotyczyć czystości, ale też na przykład obsesji na punkcie sylwetki (czego skutkiem często są zaburzenia odżywiania), wiary itd.
A pani, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że perfekcjonizm pani przeszkadza, ba, ciąży, nawet dusi…
Tak, zdecydowanie mnie dusił i odbierał mi radość z tego, co robiłam. Nie potrafiłam cieszyć się samym procesem wykonywanych przeze mnie czynności, myślałam tylko o rezultatach, bojąc się panicznie, że poniosę porażkę. To na dłuższą metę jest bardzo obciążające dla psychiki. Zdałam sobie z tego sprawę pod koniec szkoły podstawowej, kiedy rzeczywiście ta obsesyjna chęć bycia najlepszą i paraliżujący mnie lęk przed poniesieniem porażki zaczęły mocno odbijać się na moim stanie zdrowia.
Może pani podać naszym czytelnikom kilka przykładów na swój perfekcjonizm? Bardzo ich jestem ciekawa…
Na pewno musiałam mieć najlepsze wyniki w nauce, począwszy od szkoły podstawowej (a właściwie już od przedszkola) aż do końca studiów. Był czas, kiedy na przykład zaniechałam wykonywania różnych prac manualnych, bo frustrowało mnie, że ich efekty nie były dokładnie takie, jak sobie zamierzyłam, i niesamowicie mnie to irytowało, bo wg mnie moje prace nie były dość dobre. Podobnie skrzypce – nie grałam przez 20 lat, bo miałam świadomość, że moja gra nie jest doskonała, wybitna, więc czułam się tak, jakbym grała beznadziejnie. Ciekawe jest to, że zrobienie czegoś nie na 100 procent, tylko na przykład na 70, utożsamiałam od razu z poniesieniem porażki. Ciężko było mi być gdzieś po środku. Patrzyłam na swoje działania trochę w kategoriach wszystko albo nic. Jeśli popełniłam jakiś błąd, to oznaczało to dla mnie, że jestem beznadziejna i nic nie osiągnęłam.
Pani jest kobietą wszechstronnie utalentowaną. Czy uważa pani, że te talenty i sukcesy z nimi związane są powiązane z tymże tyranem?
Bardzo dziękuję. Osobiście uważam, że talent to jest mały ułamek niezbędny do osiągnięcia sukcesu. O wiele większe znaczenie ma systematyczność, wysiłek włożony w to, co robimy, dyscyplina i wytrwałość. Tylko dzięki temu jesteśmy coraz lepsi w tym, co robimy, doskonalimy nasze umiejętności. Sam talent zdecydowanie nie wystarczy. Tak, myślę, że w jakimś stopniu perfekcjonizm pomaga nam osiągnąć sukces, osiągamy lepsze efekty wykonywanej pracy. Ważne jednak, jak to zwykle bywa, zachować we wszystkim umiar, nie przeginać w żadną stronę. Katowanie siebie poprzez nakładanie na siebie zbyt wielu obowiązków oraz chęć osiągnięcia sukcesu za wszelką cenę może na nas sprowadzić duże kłopoty.
Pani kogoś obwinia za tego osobistego tyrana? Samą siebie, jakąś jednostkę czy może zespół ludzi?
To bardzo osobiste pytanie, więc jeśli pani pozwoli, odpowiedź zostawię dla siebie. Myślę, że złożyło się na to szereg czynników. Na pewno z perfekcjonizmem się nie rodzimy, choć można mieć pewne predyspozycje do niego już od najmłodszych lat. On się w nas powoli kształtuje, a wpływ na to ma między innymi środowisko, w którym się wychowujemy, ale to nie jedyna możliwa przyczyna. I między innymi o tych różnych przyczynach piszę w moim poradniku.
Czy perfekcjonizm nie jest formą nerwicy w granicach normy? Czy “leczy się” go tabletkami, terapią? A jeśli tak, to u psychiatry, psychoterapeuty? A może prawdziwą miłością, wyczekiwaną. I czy pani w ogóle była jakoś diagnozowana?
Być może w jakimś sensie można podpiąć go trochę pod nerwicę natręctw i tzw. nerwicą lękową (choć od tych określeń się już raczej odchodzi, częściej mówi się o zaburzeniach lękowych i zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych), ponieważ wiąże się on z obsesyjnym lękiem przed ponoszeniem porażek, popełnianiem błędów oraz obsesją na punkcie bycia najlepszym. Nie jest on jednak równoznaczny z nerwicą.
Jeśli chodzi o leczenie, to w zależności od jego nasilenia wskazana jest zwykle psychoterapia lub w skrajnych przypadkach farmakoterapia (żeby “uciszyć” trochę natręctwa i lęki). Przyznam, że ja jestem zwolenniczką psychoterapii. Często bywa też tak, że radzimy sobie jakoś sami. Jeśli jednak ten przymus odnoszenia sukcesów na różnych polach i lęk przed ponoszeniem porażek wymyka nam się spod kontroli, z pewnością wskazana jest konsultacja z psychologiem, a czasem i z psychiatrą.
A miłość? Jasne, że może pomóc! Pomóc może nam wszystko, co tylko sprawia, że przestajemy się bać i odczuwać przymus, a co wywołuje uśmiech na naszej twarzy i sprawia, że chce nam się żyć i przestajemy myśleć tylko o powinnościach i obowiązkach. Ja nie byłam diagnozowana stricte pod kątem perfekcjonizmu. Natomiast uczęszczałam w pewnym okresie swojego życia na psychoterapię, która pomogła mi między innymi również zacząć spoglądać na siebie trochę łagodniejszym okiem i akceptować fakt, że ja też popełniam błędy i nie ma w tym niczego strasznego.
Czy mogło być tak, że sama pani wymyśliła/wyhodowała swój perfekcjonizm, zdiagnozowała go i wyrzuciła – lub prawie wyrzuciła – ze swojego organizmu i to dzięki miłości do ukochanego?
Chciałabym, żeby to było takie proste! Ale rzeczywiście Ukochany ma bardzo zdrowe podejście do postrzegania błędów oraz odnoszenia sukcesów i ma na mnie pod tym względem (i nie tylko tym) dobry wpływ. Innymi słowy – normalnieję przy nim, wrzucam na luz, nie przejmuję się tak wszystkim.
Między innymi dlatego, że wiem, że on mnie w pełni akceptuje taką, jaka jestem, nie muszę być perfekcyjna, żeby mnie kochał. Docenia moje działania, motywuje mnie i wspiera niezależnie od ich rezultatu.
O, piękny CZŁOWIEK! Gratuluję!!! Ale dalsze pytanie… Czy nie było tak, że gdy się pani kryła przed światem z powodu lęków perfekcjonizmu i z myślą, że NIKT MNIE NIE KOCHA, to wyhodowała sobie pani tę dziwną, straszną chorobę?
Nie, to nie tak. Jestem pewna, że moja skłonność do perfekcjonizmu nie wywołała mojej nadwrażliwości chemicznej bezpośrednio. Natomiast faktem jest, że zawsze bardzo dużo wymagałam od siebie, osiągałam sukcesy często kosztem zdrowia, zaniedbywałam sen, jedzenie, dużo się stresowałam i mój organizm był słaby. Być może dlatego zachorowałam. Natomiast oczywiście bardzo ważna jest w tym wszystkim akceptacja i poczucie, że jest się kochanym i docenianym niezależnie od tego, co osiągamy. I mi chyba rzeczywiście troszkę tego brakowało. A dzięki mojemu partnerowi poczułam się kochana i akceptowana, mimo wszystko, nawet jeśli nie spełniam oczekiwań innych ludzi i nie jestem perfekcyjna.
W PODSUMOWANIU pisze pani: “I pamiętaj – nie musisz być najlepszy, żeby odnieść sukces. Nie musisz być idealny, żeby być kochany. Nie musisz ciągle spełniać oczekiwań innych, by być lubiany i szanowany. Nie musisz dawać z siebie zawsze dwustu procent, żeby zadanie było dobrze wykonane. Nie musisz być taki jak inni, by być dobrym, wartościowym człowiekiem”.
Tymi słowami zachęcam do zapoznania się z pani poradnikiem – “Żegnaj, tyranie – witaj, przyjacielu!”.