NO BO I JAK SIĘ NIE DZIWIĆ?
2017-12-20 11:26:46
REPORTAŻ
Stasia Janowicz dźwiga ciężkie kosze, w których targa wiejską żywność na pułtuski rynek. Ma 39 lat, długie włosy zaczesane gładko do tyłu, nad karkiem ułożone w węzełek. Na głowie chusteczka, spódnica marszczona do ziemi w kwiatki, na niej fartuch, perkalikowa bluzka w drobny rzucik, z baskinką
Reklama
Warszawianka, kto by zgadł? Córkę Marynię urodziła niemłodo, bo jako trzydziestolatka. Marysia jej mówiła, że na świat się nie prosiła, a urodziła się w Lutobroku – tyle o nich wiemy.
Jest 1935 rok. 22 sierpnia. Dopiero świta. Długa droga przed nią, zdąży się pomodlić i pomyśleć o tym i owym, powspominać, zachwycić i zadziwić. Bo ciągle się dziwiła, najczęściej patrząc w niebo znajdowała w nim postaci, a i całe obrazy … Jak dobrze pójdzie, to może ktoś ją podwiezie swoim żelaźniakiem, może nawet wprost na sam rynek.
W ostatni jarmark, dobrze po południu jeszcze była w Pułtusku. Nawet nie zdążyła zajść na obiad na stację autobusową. Obiady są tam smaczne, ze świeżych produktów, poleca je Karzewski, któremu Stasia dostarczała nie raz i nie dwa wiejskie produkty.
Reklama
Ale naprzyglądała się… Bo jak się nie przyglądać? Na chodniku ulicy Rynek zobaczyła oburzającą scenę. Straszy jegomość pochodzący ze wsi prowadził dwunastoletniego chłopaka pijanego do nieprzytomności i zanieczyszczającego chodnik. Pił w karczmie z dorosłymi i ze swoim ojcem. Dziwna scena – pomyślała Stanisława – nie to co u nas wśród szumiących borów. Jak się przycupnie na pułtuskim rynku, to tylko uszu nadstawiać i słuchać. Bo jak nie słuchać o takiej Sendrowiczównie Annie, która swojego narzeczonego Marcinkowskiego Józefa chciała zabić siekierą. „Muszę go zabić” – mówiła, ale ranę, na szczęście, zadała powierzchowną. Narzeczona z siekierą, jak nazywają Annę, została zatrzymana w więzieniu.
Albo taki Mikucki Jan ze Szwelic, gospodarz na 15 morgach ziemi, nie żyje z żoną, ale z prostytutką, Marianną W. Raczej nie łączyła ich miłość, na pewno pieniądze, które Mikucki zabierał kobiecie zarobione w niecnym procederze. Kiedy prostytutce naprzykrzyło się to wyzyskiwanie i nie chciała oddawać pieniędzy Janowi, ten wyprowadził ją w kleszewskie górki i tam zbił do nieprzytomności. Mikucki został aresztowany i osadzony w więzieniu pod zarzutem ciągnięcia zysków z nierządu.
Stachnę najbardziej interesują historyjki obyczajowe, im bardziej zabarwione miłością, tym lepiej. Opowie je potem swoim znajomym, Lusi i Marysi, kumie Matuszewskiej, będzie czas, jak pójdą na grzyby. Pani mecenasowa już zamówiła kosz prawdziwków do słoików z octem i kilogram suszu do potraw świątecznych i wigilijnych. Bez jagód, bez grzybów, bez serów i jaj prosto ze wsi, bez tego, co Stanisława przyniesie z mozołem do miasta, nie wyobraża sobie ani dni powszednich, ani świąt. Tak mówiła służąca pani mecenasowej, młoda dziewczyna z Pniewa, Zochna, wzięta z biednej rodziny pod skrzydła swojej wybawczyni.
No bo i jak się nie dziwić, kiedy nawet chleb w Pułtusku robaczywy. Jak robaczywy? Ano ktoś go przyniósł na policję. A w chlebie zapieczony ohydny robak. Pieczywo pochodziło z piekarnik Rajczyka, ale taki sam chleb, czyli z naddatkiem, zakupiony został w piekarni Baumgartnera.
Handel miejski… Za handel w niedzielę policja spisał protokoły wielu sklepikarzom. Nieprzyjemności mieli: Erusztejn Abram ze sklepu z pieczywem z Warszawskiej 20, Buchendlerowa z Piotra Skargi 14 – sklep spożywczy i Rubin Czernicki, właściciel sklepu spożywczego z 3 Maja 20. Mandaty karne dostali również sklepikarze spod koszar 13 PP – ulica Marszałka Piłsudskiego. W Pułtusku gadają, że sklepikarze handlujący w niedzielę bez żenady wystawiają przeciwko policji czaty, ale i te często zawodzą.
Dziś jeszcze Janowiczowa musi być w szpitalu zakaźnym. Odwiedzi znajomą, która pod koniec lipca zachorowała na dur brzuszny, inaczej tyfus.W Pułtusku były cztery zachorowania, w Łubienicy dwa, w Porządziu dwa, w Serocku, Gródku i Ciborach po jednym przypadku. Wszyscy chorzy zostali umieszczenie w zakaźniaku na Kościuszki.
Do domu wyruszy przed wieczorem, umówiła się z Jankowskim, że ją zabierze sprzed rogatek na Warszawskiej, gdzie stoi kamienica braci Biedrzyckich – Tomasza i Pawła (Pawlusia). Pochodzili z zaścianka szlacheckiego na Mazowszu. Jankowski ma tam coś do załatwienia, do pogadania z Pawłem. Paweł nie był żonaty, jak Tomasz. Piękny był, zgrabnej sylwetki, cudownej twarzy, z wąsikami, z cerą białą jak mleko – zresztą podobno mlekiem ją obmywał. Służąc w wojsku carskim został przydzielony do kordegardy carowej. To panisko.
Paweł rozmowny nie jest, raczej wsobny, ale co go dotyka do żywego, komentuje. Ostatnio rozprawia o złodziejskim procederze, który go dziwi niepomiernie, bo sam nic nikomu nie ukradł, do wszystkiego doszedł ciężką pracą i uczciwością, a religijny był aż do przesady. W niedzielę i święta bywał wraz z bratem i bratową Wikcią (lubiła chodzić na kominki) trzy razy dziennie w kościele. Żył według prawd boskich, dlatego złodziejstwem się brzydził… Był surowy dla siebie i innych. A to złodziejstwo rozpleniło się, jak perz w warzywniaku. W Przemiarowie złodziej Józef M. ukradł stolarzowi narzędzia jego pracy: hebel, dłuto i świder. Józef sam wpadł w ręce policji. Natomiast na polu pana Nowosielskiego w Płocochowie znaleziona została maszyna do pisania, skradziona z kancelarii rejenta pana Kozłowskiego. Złodziej maszynę ukrył w życie, ale burza położyła zboże, to przykryło maszynę i złodzieje nie mogli jej znaleźć, chociaż zdeptali przestrzeń dość dokładnie. Dopiero podczas kośby, znalazł maszynę… pan Nowosielski.
W Kwietniówce w gminie Jabłonna u Groszkowskiego Antoniego policja znalazła, już po raz drugi, wóz skradziony. Tym razem wóz był własnością mieszkańca Popław.
Kradną wykwalifikowani złodzieje, kradną łazęgi. Z mieszkania państwa K., pośród dnia, skradziono palto. Sprawcy, na wszczęty alarm, porzucili okrycie i starali się uciec z miejsca przestępstwa. Schwytali ich policjanci – to Siwak Roman – Cygan i Drozdowicz Karol Antoni – podobno biuralista.
W Płocochowie, w biały dzień, z mieszkania pana Mitkowskiego nieznani sprawcy ukradli 800 złotych, sforsowawszy drzwi drągiem. Domownicy? Ci byli w polu przy robotach.
Zmartwienie za zmartwieniem, dramat goni dramat. Oto dozorca domu Feliks Piotrowski, zaledwie 38-latek, w obawie eksmisji, a i wskutek niesnasek rodzinnych, pozbawił się życia przez utopienie. Wyszedł z domu i słuch po nim zaginął. Znaleziono go w okolicach drugiego wygonu. Nieszczęśliwiec cierpiał w ostatnich czasach na rozstrój nerwowy.
Już przedwieczór, a ciągle gorąco. Stasia zdjęła fartuch – trochę chłodniej. Idzie w stronę kamienicy Biedrzyckich, już uwolniona od ciężaru koszy. Pieniądze skryła w płóciennym woreczku na szyi, pod bluzką. Co rusz dotyka węzełek na piersiach. Spogląda za rzekę, gdzie kłębią się ciemne chmury. Będzie padać jak nic – myśli. A to lato szczególnie burzowe, a jak burze to i pioruny, i pożary. Dopiero co piorun uderzył w Szyszkach w gminie Kozłowo – w stodołę pana Pychowicza Jana. Spłonęły sprzęty – lada, wialnia, wóz. Straty duże – 2,300 zł. A w Leszczydole – Nowiny w gminie Wyszków w zagrodzie pani Szczęsnej Anny wybuchł pożar. Spłonęła stodoła – straty wynoszą 600 zł. Stodoła spłonęła też w Przewodowie – Poduchownem. Straty poniósł pan Feliks Froch. Spłonęło 6 wozów paszy, 1 wóz słomy i 2 metry drewna. Straty – 1370 zł. Większej straty doznał pan Wróbel Michał ze wsi Łosino w gminie Somianka. Spalił mu się dom od pioruna – wszystko spłonęło.
No i już zagrzmiało, błysnęło się całym niebem. Stasia skurczyła się w sobie, przeżegnała i dużymi krokami ruszyła w stronę kamienicy Biedrzyckich. Już ją widzi – szyld Związku Zawodowego Robotników Rolnych, olbrzymią, wieloskrzydłową, dach nad głową Polaków i Żydów, robotników, rzemieślników, kupców, ze sklepami kolonialnymi, olbrzymim podwórzem – rajem licznych tu dzieci. No, pop prostu Pekin albo Belweder – mówiono.
Cdn.
*Wszystkie przedstawione tu postaci są prawdziwe, jak wydarzenia, wzięte z „Expressu Mazowieckiego” (redaktor naczelny pułtuszczanin Fortunat Napierkowski) z numerów lipcowych i sierpniowych 1935 roku. Ta zszywka gazet ocalała dzięki fragmentom powieści drukowanej po drugiej stronie dziennikarskich tekstów. Otrzymałam ją w prezencie od świętej pamięci Andrzeja Bluszki. Materiał zawarty w „Expressie Mazowieckim” były wykorzystywane w naszej dwudziestoletniej pracy, dziś w roku jubileuszu TP wracamy do gazety pana Fortunata.
Materiał czerpałam również z opowieści „Dom mojego dzieciństwa” Józefy Kołakowskiej – Krośnickiej, pomieszczonej w „Pułtusk. Studia i materiały z dziejów miasta i regionu, tom III”.
Grażyna Maria Dzierżanowska