Tygodnik Pułtuski

My KOŚCIUSZKOWSCY

My KOŚCIUSZKOWSCY dużo wiemy o swojej ulicy, bo jest w naszych sercach i umysłach. W snach. Na czubku języka w smaku marchewki z ogródka czy pomidora prosto z krzaka, w zapachu wilgotnych ciał krów gnanych wygonem, wieczorem, do gospodarstw. W uszach… To pozostałość po tym, jak darliśmy się: POGRZEB IDZIE, żeby zwołać na ulicę, przed domy, jak największą widownię. Na skórze… Turlaliśmy śnieżne kule na bałwany, łapy nam marzły… We włosach… Rozwiewał nam je letni wietrzyk na dzikiej plaży, do której docierało się przez brudną kanałkową wodę.
Ale czy wiemy, Basiu, Andrzeju, Aniu, Ryszardzie i Jerzy, Tadziu, Stefanie, że jeszcze stosunkowo niedawno nasza ulica była obustronne parterowa i drewniana? Olejna, bo domostwa były pomalowane na żółtawo. Że nosiła nazwę Trakt Petersburski – wiecie to na pewno – to nim podążały dyliżanse z Warszawy do Petersburga właśnie. Ulicą Kościuszki stała się nasza… Kościuszki dopiero w 1918 roku. Jej początek to skrzyżowanie z ulicą Ciechanowską, dziś aleją Wojska Polskiego. To od krzyżówek zbliżały się do naszej kamienicy i jej oficyny (nr 8) czarne chorągwie prowadzące pogrzeby. Te nasze cmentarne spektakle, ten teatr z trumną w górze…
Do roku 1920, pod jedynką, stała Zielona Karczma, w której wystawiano sztuki sceniczne Pułtuskiego Towarzystwa Muzyczno – Dramatycznego. Dziś stoi w tym miejscu bank, przed nim leży pamiątkowy głaz.
Nasza ulica budziła nas wcześnie – nie dawała spać, a to za przyczyną kocich łbów, którymi wybrukowana była jezdnia. Szczególnie we wtorki i piątki, kiedy żelaźniaki jechały na targ. Można się było ich uczepić i podjechać parę metrów, dopóki nie dosięgnął nas bat woźnicy, ale co się głowa natrzęsła, to natrzęsła. Ale ta jazda bez trzymanki dostępna była dla nas po lekcjach, kiedy już chłopi wracali z targu do domów.
Początek naszej ulicy to też bunkier w spacerniaku, bunkier z żelbetonu, niemiecki z `44 roku. Bunkier, przyczyna moich zdrapanych do krwi kolan, stał w pobliżu licealnego internatu. A na miejscu internatu, przed laty, wznosiła się przepięknej urody cerkiew. Strzelała w niebo kopułami, błyszczała jak sto słońc. Modlili się w niej rosyjscy żołnierze stacjonujący w Pułtusku. Co niedziela plac cerkiewny zaludniał się wiernymi Rosjanami. Kiedy pop porzucił swoją cerkiew, a stało się to w 1915 roku po działaniach wojennych, cerkiew mocno podupadła i burmistrz Stanisław Zabokrzycki powiedział: rozbieramy obiekt.
Po cerkiewnej stronie stał też (do dziś stoi) drewniak pobudowany w latach dwudziestych. To w nim mieściło się po wojnie przedszkole, a w czas okupacji mieścił się tamże obóz pracy dla Polaków. Nie był duży, ale ze śmiercią w tle. Zdarzyło się, że strażnik Szarzyński zastrzelił więźnia, rzekomo uciekającego z obozu.
Dalej… Dalej to były szkoły – gimnazjum im. Klaudyny Potockiej (1919-1935) – po jednej stronie, po drugiej też szkoła, numer 20, w której była… łaźnia miejska, jeszcze do 1960 roku kąpieli zażywali tam pułtuszczanie. Tu gdzie była KLAUDYNA, potem była nasza stara CZWÓRKA.
Ulica Kościuszki – pierwsze kochanie. Całkiem niepiękna, nieskanalizowana, z końskimi PĄCZKAMI w dni targowe… Ale nasza!

Panu Mironowi Owsiewskiemu oddaję hołd za opisywanie naszych pułtuskich dziejów. Ów felieton napisałam dzięki naczytaniu się, co przed laty napisał o Kościuszki. Będzie ciąg
dalszy.

ZDJĘCIE: Uczniowie CZWÓRKI z wychowawcą Minurskim

Komentarze

Exit mobile version