Tu warto dodać, że pan Alfred to był lekarz… piszący. Spod jego pióra wyszły tomiki poezji, wspomnienia, opowiadania. I rzeczywiście, “Miłość ich dwojga” świadczy o tym, że A. Borkowski był z pisaniem za pan brat
W słowie OD AUTORA czytamy: “W tym tomiku przybliżam Czytelnikowi postać polskiej Żydówki, która na jej wyraźnie życzenie, ukryta jest pod imieniem Maria. Z różnych powodów osobistych, zarówno rodzinnych jak i socjalnych pragnie pozostać anonimową”.
Kiedy Borkowski pisał swoją książeczkę – zawiera zaledwie 98 stron – pani Maria wciąż mieszkała na Mazowszu, skąd też pochodziła. Maria przez pewien czas mieszkała w … Pułtusku i tu, starsi mieszkańcy miasta nad Narwią, wciąż, chociaż jak za mgłą, ją i jej rodzinę, pamiętają. Ja też mam w pamięci słowa naszych sąsiadek, które w rozmowach z moją mamą, poruszały temat pani Marii i jej bliskich. Ile w nich prawdy, trudno powiedzieć, dość, że chłonęłam te ploteczki jak gąbka wodę. Znacie to może z autopsji, że dziecko niby to się bawi, niby nie słucha, ale coś tam wyłowi uchem, potem ułoży sobie z wyłowionych słów obraz… Czy prawdziwy?
***
Zapewne Maria nie weszłaby w nasze pułtuskie życie na nowo, gdyby nie pułtuszczanka, Jadzia Kaźmierczak, kobieta serdeczna, niezwykle oczytana, bibliotekarka, która to dała innej pułtuszczance, Anetce Szymańskiej, do przeczytania, “Miłość ich dwojga”. Anetę książeczka poruszyła do żywego. Jest szefową Pułtuskiego Stowarzyszenia Dialogu MOST i sprawy związane z pułtuskimi Żydami są jej bliskie. Aneta książkę przeczytała, zamieściła o niej informację na swoim FB i o swoim (a przede wszystkim Jadzi) znalezisku poinformowała kolejną pułtuszczankę, czyli mnie, równie zainteresowaną pułtuskimi Żydami.
Zanim przejdę do samej, wstrząsającej zresztą, historii Żydówki Marii, podam, że facebookowe informacje Anety o bohaterce “Miłości…” spotkały się z żywym odzewem. Kilka osób już pragnie zapoznać się z dramatycznymi dziejami Marii. Ale… Ale najpiękniejsze jest to, że do Anety odezwała się jej znajoma. 22 stycznia, wieczorem, Anetka otrzymała niezwykłą wiadomość, z której dowiedziała się, że bohaterowie “Miłości…” to… dziadek i babcia owej długoletniej (tak) znajomej Szymańskiej. Że on to Antoni Bryk (to nazwisko padało w rozmowach pań z moją mamą), ona to Teresa MARIA, której matka nosiła nazwisko Ziberman, imię Hawa. Przekazująca ową informację wciąż szuka zdjęcia matki Teresy MARII, czyli Hawy, mieszkanki Mławy.
***
Teraz do książki pan Alfreda Borkowskiego… Krótko. Oto liczna rodzina żydowska. Mławska. Biedna nie jest, ale liczy każdy grosz i dzieli przysłowiową zapałkę na czworo. Ojciec rodziny wytwarzał i sprzedawał galanterię skórzaną. Był panem i władcą. MARIA, wysłana przez ojca do urzędu skarbowego, poznaje przystojnego Polaka, Antoniego. Oboje wpadają sobie w oko. I od tego czasu miłość kwitnie. Zakazana. W tajemnicy. Kiedy tajemnica się wydała, ojciec dziewczyny wpadł w szal: bił ją po twarzy, okładał pasem, “walił, gdzie mógł”. Wołał: “Zdradzasz rodzinę, odszczepiasz się od Zakonu, sama wydajesz się na śmierć moralną, sprawiasz sobie pogrzeb rytualny, a nawet kto wie, fizyczny. Wolałbym cię widzieć w grobie, niźli masz zadawać się z obcym spoza naszej krwi. Kto krew zdradza, musi umierać, a z jego ciało nie może pozostać nawet popiół. Dusza nigdy nie osiągnie wiecznej szczęśliwości, rozpłynie się w eterze niczym mgła. Pies już z tobą. Sprzedałaś rodzinę, zaprzedałaś”. Dziewczyna jest więziona przez despotycznego ojca, następnie pilnowana i śledzona. Prowadzana do rabina. Zdesperowana ucieka do Antoniego. Ten zapisuje ją do prywatnej szkoły dla położnych w stolicy. Znajduje dla niej stancję. Ale zanim dziewczyna znajdzie się w Warszawie, pozna jeszcze starającego się o jej rękę amerykańskiego Żyda, który okaże się oszustem, handlarzem żywym towarem. Wtedy to wyjeżdża z Mławy do Warszawy. Uczy się. Antoni w tym czasie mieszka w Płocku, ale zabezpiecza ją finansowo, odwiedza pod koniec każdego tygodnia. Wtedy to oddają się przyjemnościom: spacery, dansingi, restauracje, teatr. Wówczas też poznaje rodzinę ukochanego, gospodarzy wsi Olszanka spod Wyszkowa. Antoni jest już po szkoleniu wojskowym, jest nawigatorem lotnictwa. Maria podejmuje decyzję przejścia na katolicyzm. Rodzice nie odwiodą jej od tego postanowienia. Ojciec powiedział: “Jeżeli ty powrócisz do rodu, będzie dobrze, jeżeli nie, umrzesz. Modlitwa pogrzebowa będzie trwać przez 13 dni i nocy nad tobą, by cię wykreślić z plemienia i dzieci twoje także”. Odpowiedziała: “Modły możecie zacząć już od jutra, bowiem w wakacje biorę ślub”. Przed ślubem był chrzest dziewczyny, a wesele trwało 3 dni. Kiedy rodzi się pierworodny Antoniego i (teraz) Teresy, rodzina przenosi się do Pułtuska, gdzie młoda żona przeżywa wybuch II wojny światowej. Jej mąż, już jako kapitan, został wcielony do wojska i odesłany na Lidę. Teresa widzi gehennę pułtuskich Żydów, mocno ja przeżywa, drży o los swój i dwojga już dzieci. Na szczęście wszystkich zabiera ojciec Antoniego. Teresa będzie się ukrywać w gospodarstwie teściów. W Olszance doczeka końca wojny, tam także dojdzie ją hiobowa wieść o śmierci męża.
***
Teresa MARIA – ujęta snem wiecznym, nieprzespanym spoczywa na cmentarzu ŚWIĘTOKRZYSKIM, naszych pułtuskich Powązkach. Jej mąż, Antoni (porucznik nawigator), zginął w październiku 1941 roku nad Morzem Północnym. Zginęła wówczas cała załoga bombowca wchodząca w skład DYWIZJONU 305. Pani Teresa, dokąd starczało sił, odwiedzała daleki grób swojego męża w Belgii. Jej drugim mężem został stryjeczny brat Antoniego Bryka. Z rodziny Teresy ciemną okupacyjną noc przeżyły dwie siostry. Jej rodzice oraz liczne rodzeństwo (Teresa miała jedenaścioro rodzeństwa) zostali rozstrzeleni w Mławie. Co jeszcze? Syn i córka państwa Bryków już nie żyją.
Taka historia, której ciąg dalszy jeszcze może się narodzić…
PS Dziękuję pani Anecie Szymańskiej za życzliwą przyjaźń, owocującą pułtuską… historią.
(Zdjęcie z FB A. Szymańskiej ukazuje Teresę i Antoniego – lata przedwojenne, Warszawa).