JESTEM BARDZIEJ STRAŻNIKIEM PAMIĘCI NIŻ ARTYSTKĄ
2023-02-14 9:55:50
Spotkaliśmy się w gościnnym domu Anety Szymańskiej, partnerki życiowej Gila Steina, którego wielopokoleniowa rodzina od dziesiątek lat mieszkała w Pułtusku. Aneta założyła Pułtuskie Stowarzyszenie Dialogu MOST, które ma na celu dialog polsko-żydowski oraz zacieśnianie więzi pomiędzy oboma narodami
Aneta często gościła Izraelczyków i Żydów z różnych stron świata. Niedawno podejmowała Olgę Avigail Mieleszczuk, warszawiankę, obecnie mieszkankę Jerozolimy, piękną kobietę i uzdolnioną artystką. Jej pieśni Polesia i żydowskie tanga, śpiewane w jidysz i po polsku, nie mają sobie równych, mówią jej fani, których ma i w Polsce, i zagranicą. Artystyczne dokonania Olgi budzą zainteresowanie w kraju nad Wisłą, w środowiskach żydowskich na świecie i w innych kręgach kulturowych. Występowała na scenach w różnych stronach świata. Koncerty Olgi Avigail są balsamem dla duszy – przynoszą na myśl obrazy bezpowrotnie utraconego wielokulturowego świata.
Przyszłam do Anety dla Olgi; miałam to szczęście – Olga, przyjechawszy na koncert w kraju, odwiedziła też rodzinną Warszawę, a stąd już niedaleko do historycznego Pułtuska. *** – Przyjechałam w związku z koncertami w Poznaniu, odbywającymi się podczas DNI JUDAIZMU. No i w Warszawie mamy nowy projekt kobiecy ŻYDOWSKIE PIEŚNI UKRAINY, który będzie prezentowany w PROMie Kultury na Saskiej Kępie… A poza tym odwiedzam przyjaciół, rodzinę; mam taką potrzebę, że na swoje urodziny przyjeżdżam do Polski. Wpadłam też do Pułtuska, do Anety, z którą poznałam się w Tel Awiwie. Ostatnio spędziłyśmy ze sobą czas takiego gubienia się w zaułkach starej Jerozolimy. Na początku pobytu w Izraelu nie miałam takiej potrzeby kontaktowania się z Polakami, nie poszukiwałam tych kontaktów. Miałam potrzebę integracji z osobami, które tam się urodziły, z kulturą izraelską, zapragnęłam odcięcia od polskiej mentalności. Ale po pewnym czasie zatęskniłam za polskimi kontaktami. Pojawiła się tęsknota za językiem, za korzeniami. Za potrawami? Nie! Ani trochę, ja jem koszernie, jestem ograniczona w tym przypadku. A w ogóle nie jestem koneserką jedzenia, mnie to nie interesuje. – Mój talent? Zaczęłam od nauki w szkole muzycznej; miałam wówczas sześć lat. A było tak, że do naszego przedszkola przyszła pani, która szukała talentów. Robiła wstępną selekcję i tak zostałam zaproszona do szkoły muzycznej na egzamin. Moi rodzice właściwie zostali postawieni przed faktem dokonanym. A ja? Trochę płakałam, że będę musiała zrezygnować z zajęć gimnastycznych. Byłam dzieckiem bardzo żywiołowym, więc jako grająca na pianinie musiałabym te ręce jakoś chronić… To była podstawowa szkoła muzyczna, potem średnia – Państwowa Szkoła Muzyczna im. Fryderyka Chopina, a następnie Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW – tak zostałam antropologiem kultury. – W 2012 roku, w listopadzie, przyjechałam do Izraela. Przeszłam na judaizm. Już od długiego czasu miałam romans, tak bym to ujęła, z kulturą żydowską i z narodem izraelskim i stwierdziłam, że nie mogę być – jak to się mówi – takim przyjacielem rodziny, bo nikt mnie nie będzie traktował poważnie. Postanowiłam, że wejdę w judaizm do końca, głęboko. I to nie było trudne; widocznie byłam gotowa. No i nie miałam żadnego interesu, u mnie to było czysto ideowe, z potrzeby serca, z inspiracji duchowej. Przyjęłam imię Avigail, co znaczy RADOŚĆ OJCA. – Moje zainteresowanie muzyką żydowską zaczęło się w Polsce, a rozwinęło w Izraelu. Świat żydowski rozbudził we mnie potrzebę śpiewania. Zaczęłam śpiewać w jidysz i po hebrajsku, nie znając tych języków. Hebrajski znam dobrze, jidysz mniej, zresztą on nie ma przyszłości, do jidysz mam szacunek; należał przecież do świata, który został zniszczony. Gdzie mój śpiew, moja muzyka i ja sama byłam odbierana najpiękniej? W Stanach Zjednoczonych. W Stanach to był w ogóle szał, a występowałam na najbardziej prestiżowych scenach amerykańskich. Nawet artyści żydowscy – jidyszowcy, byli dumni, że ktoś wystąpił na tych prestiżowych scenach właśnie z programem w jidysz. To się spotkało z wielkim aplauzem. Sale były wypełnione po brzegi, wszędzie, gdzie występowałam… Moje koncerty budziły wielki entuzjazm – większość Żydów amerykańskich ma korzenie polskie, w 90%, więc dla nich to był kontakt z judaizmem, z korzeniami, z tożsamością, też ze wspomnieniami, a wszystko dzięki jidysz. I ja, dziewczyna z Polski, wzmagałam jeszcze tę autentyczność. Były łzy. Dla Amerykanów ważna była też informacja, czy ja jestem Żydówką. Występowałam jako Żydówka i nie-Żydówka. Często w świecie jidyszowym jest taka nieufność wobec osób, które zajmują się muzyką żydowską i jidysz. Ja to rozumiem. Ci, którzy nie znają kultury żydowskiej, a występują muzycznie, popełniają jakby faux pas kulturowe. Trzeba rozumieć kontekst pieśni, znaczenie słów… Co innego jak żyjesz w tej kulturze żydowskiej, żyjesz nią, np. szabatem co tydzień, śpiewasz pieśni szabatowe przy stole szabatowym… Tu trzeba przekazać treść religijną, ładunek emocjonalny, który się łączy z wyznawaniem danej religii. – Moje pięć płyt… Wszystkie są fajne. Nad pieśniami żydowskimi ze sztetla – pieśni z Polesia – najdłużej pracowałam. To pieśni żydowskiej ludowej pieśniarki, Czarnawczyk. W Kanadzie poznałam jej rodzinę, członków kilku pokoleń. Wiele miesięcy śpiewałam te jej pieśni w Jerozolimie, przygotowując się do nagrania, szukając inspiracji… Głęboko do tego podeszłam. Potem w Izraelu nagraliśmy płytę z wybitnymi klezmerskimi muzykami, którzy tam nie do końca mogą odnaleźć swoje miejsce… Prawie bez budżetu, dosyć spontanicznie, a zaprowadziła mnie ta płyta na prestiżowe sceny Ameryki. – Tanga z przedwojennej Warszawy w mojej twórczości? Tango było najważniejszym elementem muzycznym przedwojennej Warszawy. Ponad 3 tys. tang powstało w tym okresie i Warszawa była taką europejską stolicą tanga. A jeśli chodzi o tanga żydowskie, to Warszawa była światową stolicą tang. Większość twórców tanga tego polskiego mainstreamu była pochodzenia żydowskiego, zarówno to byli tekściarze jak i kompozytorzy. Te tanga polskie potem funkcjonowały również w obiegu jidyszowym, a nawet hebrajskim. W Warszawie lat 30. powstawały tanga po hebrajsku; były wysyłane do Tel Awiwu na eksport. Obecnie świadomość, że to są utwory twórców pochodzenia żydowskiego jest dużo większa. Kiedy ja zaczynałam projekt z tangiem, 9-10 lat temu, to ludzie byli zszokowani, że np. Jerzy Petersburski był pochodzenia żydowskiego. – Najnowszy projekt? To solowy projekt związany z muzyczną podróżą po Izraelu, po miejscach, które się muzycznie, kulturowo bardzo różnią. A najnowszy pomysł jest związany z Jerozolimą, w której mieszkam na stałe. Chodzi o pokazanie tej różnorodności historii Jerozolimy poprzez muzykę. Ludzie do Jerozolimy mają stosunek emocjonalny, to miasto legendarne, niebiańskie, miasto- symbol, kultowe. Ja osobiście wierzę, że jest to centrum świata. – Czy mnie cieszy miejsce, do którego już doszłam w swoim życiu? Ja nie jestem taką typową artystką. Ja jestem bardziej strażnikiem pamięci. Tak to odbieram. Artystka bardziej siebie próbuje wyrazić, a ja nie mam takiej potrzeby. Ja mam potrzebę integracji, naprawy świata. Chodzi o to, żeby ludzie porzucali uprzedzenia, żeby poczuli bliskość z tym, co inne, niby obce, bo to obce może okazać się bliższe, niż się to wydaje. A ja z tą innością mam na co dzień do czynienia. – Jak mój mąż patrzy na moje działania, na sukcesy? Z przymrużeniem oka (śmiech). Chciałby, żebym była bardziej oddana rodzinie i ognisku domowemu. A muzyka jest bardzo angażująca, wymaga dużo poświęcenia, żeby stać na odpowiednim, głębszym poziomie. Odciąga człowieka o spraw codziennych, przyziemnych. – Moje dzieci? Mają poczucie rytmu, mają słuch, córeczka lubi śpiewać, ale oboje nie mają wielkiej potrzeby uczenia się na razie muzyki. Tekst powstał na podstawie mojej rozmowy z Olgą Avigail Mieleszczuk, w Pułtusku, w styczniu; podczas spotkania niezwykle wyciszonego, przebiegającego w dobrej, życzliwej atmosferze. Zdjęcia pochodzą z FB artystki, co było umówione. Grażyna Maria Dzierżanowska |