pultuszczak




Gorąca historia o kawie

2023-08-22 6:20:40

Pułtuszczanka Aneta Szymańska uwielbia podróże, których nieodłączną częścią zawsze jest poznawanie nowych smaków, regionalnych potraw i przypraw. O jedzeniu, również naszym polskim, potrafi pisać bardzo ciekawie i tak barwnie, że człowiek zaraz robi się głodny. Musicie przeczytać i koniecznie wypróbować!

Moje pierwsze wspomnienie z ekstremalnym upałem to przylot do Dubaju i wyjście z samolotu. Chciałam odetchnąć świeżym powietrzem, a dostałam ogromnego kopa w płuca. Zawsze to porównuję do sytuacji, kiedy goście już siedzą za stołem, a ja mam wciąż coś w piekarniku. Nagle otwieram, żeby sprawdzić, czy już gotowe i cały ukrop, czyste piekło bucha mi prosto w twarz!

Tak się żyje na co dzień w tych uwielbianych przez nas wakacyjnych krajach. Teraz, kiedy często latam do Izraela i muszę się zmagać z temperaturą oscylującą blisko 40 stopni, doceniam bardziej naszą jesienną pluchę i zimowe zawieruchy. Jednym z pierwszych hebrajskich słów, których się nauczyłam było “mazgan” czyli klimatyzacja. Nie da się bez tego żyć, kiedy mówię, że w Polsce nie mam w domu tego systemu, ludzie patrzą na mnie podejrzliwe. Ja za to tak samo patrzę się na Izraelczyków, którzy tarzają się w brudnym marnym pierwszym grudniowym śniegu w Polsce. Chociaż teraz możemy ich chyba zrozumieć.

Ale to felieton kulinarny i chciałabym napisać, jak jedzeniem można odrobinę sobie pomóc w upał. Może gorącą mocną kawą?

Kilka lat temu mój mąż Gil zabrał mnie na muzyczny festiwal na granicy Izraela z Jordanią. Wspaniała atmosfera, kręcący się w ekstazie derwisze, oaza, palmy, latające wszędzie papugi, a wokół nas pustynia, 50 stopni. Spacerując wieczorem, widzimy w oddali kolorowy namiot, a przed nim wielki pick up. Gil naciska na mnie, żebyśmy tam poszli. Nie podoba mi się to, w Polsce trzeba mieć zaproszenie. “Co ty głupia, na pustyni masz obowiązek przyjąć każdego, to podstawa przetrwania tutaj”. No tak logiczne! Wchodzimy, witamy się, salam alejkum! Na środku siedzi mężczyzna, Beduin, niezwykle przystojny, o twarzy wyrzeźbionej przez wiatr i słońce. Kolorowe etniczne dywany, ognisko na środku, na nim miedziany tygielek, wszystko śmierdzi okropnie kozą i dymem. Nalewa nam gorącą i gęstą jak smoła kawę, gorzką z pustynnymi ziołami. Jeden łyk i ta mieszanka uderza we mnie jak narkotyk. Serce przyspiesza, ręce drżą. Nie jestem przyzwyczajona do picia kawy, która jest bardziej gęstym budyniem niż polewajką z polskiej stacji benzynowej. Jest moc! Ale zaraz, czemu ci ludzie piją coś takiego w takich temperaturach?

Kawa! Moje życie! Bez niej nie istnieję! Pijąc kawę u przystojnego Beduina zanurzyłam się w początkach historii tego napoju. Po arabsku kawa to “kahwa”, jakże blisko do polskiego słowa i oznacza usuwający zmęczenie. Nie trzeba nam o tym przypominać, wiemy dobrze. Etiopia jest kolebką naszej codziennej ambrozji. Jest czarna i afrykańska! Później przeskoczyła przez Zatokę Adeńską do Jemenu i stamtąd rozpowszechniła się po całym Bliskim Wschodzie! Narodziła się nam nasza ukochana “arabica”!

Beduini, naród nomadów bardzo szybko rozpowszechnił zwyczaj parzenia kawy po całym Bliskim Wschodzie. Ale czemu kawa zawdzięcza swój sukces? Zaczęło się od etiopskiego pasterza, który zaobserwował, że kozy które zjadają owoce pewnej rośliny, skaczą radośniej i wyżej, no zupełnie jak my po porannym espresso. I to było to! “Kahwa” pobudza nas od setek lat.

Do Europy nasz ulubiony napój przyszedł z Turcji, to oni na podbitych przez siebie ziemiach rozpowszechnili zwyczaj parzenia kawy, do dziś w Polsce przecież podaje się “kawę po turecku”.

Czas na przepis. Dzisiaj bardzo prosty, ale trochę kosztowny. Potrzeba po prostu dobrego ekspresu, arabiki i już! Najlepsza kawa to taka, którą my lubimy. Ja uwielbiam espresso, daje mi energię i dobry nastrój. Nie ma nic przyjemniejszego niż zacząć dzień od zapachu świeżej kawy. W ten upał dodaję łyżkę lodów waniliowych i już mamy włoskie affogato, co znaczy “utopiony”. Sprawdza się zawsze, kiedy na szybko musimy wymyślić deser, a nie mamy nic słodkiego.

Jeśli już jesteśmy we Włoszech to nigdy, przenigdy, nie zamawiajmy cappuccino po godzinie 11. To według Włochów niestosowne i świadczące o braku wiedzy kulinarnej. Cappuccino to poranna kawa i niech tak zostanie.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *