DLA MNIE TO BYŁO TAKIE BARDZO MIŁE
2021-10-20 9:19:51
Z MICHAŁEM SŁOMKOWSKIM, AKTOREM, ROZMAWIA GRAŻYNA MARIA DZIERŻANOWSKA
W dobry czas się spotykamy, bo Pan jeszcze ma w pamięci 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, festiwal, podczas którego film “Piosenki o miłości” Tomasza Habowskiego został uznany za najlepszy w kategorii filmów mikrobudżetowych. Pan w nim zagrał!
Byłem na tym festiwalu po raz pierwszy. Można tam spotkać wszystkie wielkie osobowości filmowe, które oczywiście spotykam w pracy, ale nie wszystkie w jednym miejscu i czasie. W Gdyni jest też największe stężenie producentów i reżyserów na metr kwadratowy w Polsce. Producenci, reżyserzy… Aktor to kolega z pracy, a producenci i reżyserzy to ci, którzy dają chleb, ważni ludzie. Jeśli chodzi o aktorów, to na naszej projekcji byli, np. Andrzej Chyra, Robert Gonera, Bożena Dykiel, która to wygłosiła piękna przemowę, była zachwycona naszym filmem.
Andrzej Chyra… Spotkał go Pan w… kolejce do rejestracji.
Tak. Gwiazdy, które są już takimi gwiazdami gwiazdami mogą sobie chodzić na wszystkie seanse bez wcześniejszej rejestracji. Ja miałem zaproszenie na “Piosenki o miłości”, a na inne musiałem się rejestrować. Wiązała się z tym ciekawa, a zarazem miła dla mnie historia- stał przede mną Andrzej Chyra i usłyszał: “Przepraszamy panie Andrzeju, ale na dole wszystkie miejsca są już zajęte, zapraszamy na balkon”. Wtedy podszedłem ja, przedstawiłem się. Usłyszałem: “Dzień dobry, panie Michale, proszę sobie szukać miejsca w dwóch pierwszych rzędach”! Dla mnie to było takie bardzo miłe.
Kto reprezentował film “Piosenki o miłości”?
Nie było nas dużo: Andrzej Grabowski, Tomek Włosok, producenci, dźwiękowcy… Miała być jeszcze Justyna Święc, główna bohaterka, ale niestety się rozchorowała. Warto dodać, że Justyna nie jest aktorką, to wokalistka zespołu The Dumplings, ale zagrała genialnie.
Przy okazji, jakie jest Pana wykształcenie aktorskie?
Skończyłem studium aktorskie w Warszawie.
Co tam się działo w tej Gdyni prócz projekcji nominowanych filmów?
Wszystko działo się w jednym miejscu, w Teatrze Muzycznym. Myślałem, że będzie więcej imprez towarzyszących. Wszystko przez pandemię, której już wszyscy mamy dość. Padały więc słowa: “Wiemy, w jakim momencie żyjemy”. Jedynie w jednej z Galerii Handlowych, do której chętnych dowoził autobus, odbywały się spotkania z twórcami.
A kto Pana poinformował o spotkaniu w Gdyni? Kto zadzwonił? Jaka była Pana reakcja?
Producentka Marta Szarzyńska napisała do mnie mejla jakieś trzy tygodnie przed festiwalem, że tworzą listę osób, które wybierają się do Gdyni. I spytała, czy chcę się na tej liście znaleźć. Powiedziałem: “Tak, z chęcią”. Nawet nie myślałem, że się tam znajdę, nawet nie znałem terminu festiwalu, ale wiedziałem, że nasz film był nominowany w kategorii filmów mikrobudżetowych.
Zagrał Pan w “Piosenkach o miłości” KELNERA, wyliczyłam, to czwarty raz wcielił się Pan w taką rolę.
Nawet więcej razy.
To i w realu mógłby Pan już być kelnerem.
Nawet byłem. To moje utrapienie ten kelner. Andrzej Grabowski, powiedział, że od momentu, kiedy zaczął grać w pewnym znanym serialu, każda recenzja jego roli zaczynała się od słów: czy jego rola była kiepska czy niekiepska. Także takie “łatki”, niestety, się przyklejają.
Hanuszkiewicz kiedyś powiedział, że kocha patrzeć na ludzi, na ich zachowania, na ulicę. I stwierdził, że ludzie tak potrafią się zachować, że gdyby takie zachowania pokazał w filmie, nikt by w nie nie uwierzył.
Ja też lubię chłonąć ulicę, to najlepsza szkoła aktorska. I rzeczywiście, ludzie robią w życiu głupie i dziwne rzeczy, że nie do uwierzenia. Ale dzięki temu można się od nich wiele nauczyć.
Co to znaczy film mikrobudżetowy?
To film, który nie powstaje dla pieniędzy. Mikrobudżet w przypadku “Piosenek o miłości” to znaczy film z budżetem nieprzekraczającym 700 tysięcy złotych. To był mój pierwszy kontakt z takim filmem. Uważam, że dzięki małym ekipom ludzie bardziej się zżywają, poznają się, co wpływa na atmosferę pracy na planie.
Oglądałam wystąpienie Agnieszki Holland, dobre było, mocne. Tak jak Jacka Poniedziałka. Oba związane z polską rzeczywistością…
Lubię, jak ludzie mówią prosto z mostu i lubię otwarte głowy, a Agnieszka Holland taką kobietą jest. Są pewni siebie, nie boją się. Dla mnie w ogóle aktorstwo oparte jest na pewności siebie i wyobraźni, a warsztat to 5 procent.
Pan gra również w reklamach…
Tak, teraz leci reklama ze mną o OLX, jestem trębaczem z Wieży Mariackiej. Tych reklam nazbierało się już pewnie około 20. W tym momencie mam stałą rolę w serialu NA SYGNALE, jestem strażakiem. Mam też za sobą takie cięższe role, dłuższe – wraca na ekran program 997, więc zbrodnie, zabójstwa itd. – w nim gram. No i nowy serial “Remiza”, pewnie niedługo będzie ten odcinek, w którym wcielam się w postać człowieka, który to stracił zdolność finansową, jest biedny… Ale nie będę zdradzał. Z najświeższych wiadomości – pojawię się też w serialu “Kuchnia”, być może zagoszczę na dłużej.
Kiedy Pan pomyślał, że chciałby być przy filmie, w filmie?
Skończyłem studia na AWF w Warszawie i przeczytałem, że odbędzie się casting na piłkarzy w reklamie. A że w piłkę trochę grałem, to postanowiłem spróbować. Wziąłem udział w tym castingu i jak sobie go przypomnę, to mi… wstyd. Non stop zamiast patrzeć w kamerę, patrzyłem w podłogę…
Pierwszy wygrany casting?
To reklama jednego z banków. W teorii było to zadanie dość proste, miałem się uśmiechać. A uśmiechanie się – wbrew pozorom – jest dość… trudne.
Ale Pan się ładnie uśmiecha.
(śmiech) Bo to teraz jest naturalne. Tu dodam, że nie jestem fanem sesji zdjęciowych. Robiłem takie dla LUXMED, jedno zdjęcie przez 4 godziny, straszne. Podziwiam modelki i modeli, że to wytrzymują. Niestety, bycie aktorem to nie tylko sukces, to sztuka uczenia się przegrywania. 95 % castingów się przegrywa. Najwięksi aktorzy przegrywają castingi, ale też jest taka fala, że jak casting dobrze pójdzie, to potem kolejne często bywają wygrane.
Możemy mówić o pieniądzach? Ile Pan zarobił za rolę KELNERA w najlepszym filmie mikrobudżetowym?
Tak, niski budżet… Powiem szczerze, że jakbym był kelnerem w niezłej restauracji, to pewnie zarobiłbym lepszą dniówkę. Ale powiem też, że jak pięć dni w miesiącu pracuję, to mam się dobrze. Jeśli chodzi o reklamy, to wystarczy jeden taki dzień.
Pan jest zrzeszony w jakiejś agencji filmowej?
Tak, w JMC, w Warszawie. Sporo w niej znanych twarzy, np. Olgierd Łukaszewicz, Joanna Kurowska. Nie da się funkcjonować bez agencji. Od 2021 roku mam też agencję, która szuka dla mnie propozycji w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych.
Jeśli by się trafiła taka rola w USA, to w jakiej roli by się Pan widział?
W każdej, jaką bym dostał, zdecydowanie (śmiech). Teraz mogę już powiedzieć, otóż AMAZON robi pierwszy serial w Europie, m.in. w Polsce. I byłem już w trzecim etapie na cztery do głównej roli, niestety, nie udało się.
To już prawie złapał Pan Pana Boga za nogi.
To było naprawdę złapanie Pana Boga za nogi. 60 dni zdjęciowych na jesieni i 60 na wiosnę! Ale, myślę, że to nie ucieknie… A jaką rolę chciałbym zgrać? Szczerze? Jak najtrudniejszą. No i marzenie, np. zagrać u Agnieszki Holland, polscy reżyserzy to światowi reżyserzy. Wystarczy obejrzeć: “Dawno temu w Hollywood”, żeby zobaczyć, że wokół Polańskiego kręciło się całe Hollywood. I to jest duma z tego człowieka. A aktorstwo? Ważna jest łatwość wchodzenia w emocje i bycie na ekranie, nie gra. Andrzej Grabowski właśnie powiedział, że najtrudniej, kreując rolę, jest… nie grać. Żeby wejść na plan i … nie grać.
Wróćmy do początku naszej rozmowy. Jakie to uczucie dla pułtuszczanina, mieszkańca niedużego miasteczka na Mazowszu, stać przed szeroką publicznością i doznać owacji na stojąco?
Miła była prezentacja osób ze świata filmu, które przyjechały do Gdyni. Gwiazdy kina, owacje na stojąco i ktoś mnie przedstawia: “Aktor Michał Słomkowski!”. Można było podziękować publiczności za owacje. To coś, czego się nie spodziewałem. To zdarzyło się pierwszy raz i wiem, że już się od tego uzależniłem.
Co RODZICE, znani w Pułtusku, na to wszystko? Mówią: “Jesteśmy z ciebie dumni, synu”?
Tak. I myślę, że ten wywiad chyba jest bardziej dla nich niż dla mnie.
Panie Michale, to proszę podziękować RODZICOM, że skłonili Pana do wywiadu w “Tygodniku Pułtuskim”. No i duuużej i ciekawej roli życzę, a po niej kolejnego wywiadu w naszej gazecie, już bez namowy bliskich.
Zdjęcie – GMD oraz z Internetu.