CEL? PÓŁNOCNE RUBIEŻE KONTYNENTU AMERYKAŃSKIEGO
2022-11-16 3:20:16
Z Krzysztofem Rudziem, pułtuszczaninem, i jego żoną Izabelą – podróżnikami i autorami świeżo wydanej książki “W Krainie Kondorów” – rozmawia Grażyna Maria Dzierżanowska
Coś czuję, że nowe idzie do Was, Krzysztofie i Izabelo, wielkimi krokami. Rozstajecie się z Bieszczadami, dobrze się domyślam? Ze Schroniskiem nad Smolnikiem?
Witamy serdecznie. Tak to prawda. Powoli kończymy kolejny etap w naszym podróżniczym życiu. Spędziliśmy w Bieszczadach niesamowite i inspirujące dwa lata. Decyzję o przyjeździe tu podjęliśmy jeszcze podczas pobytu w Kolumbii w 2020 rok. Wówczas, podczas trwania pandemii, zamieszkaliśmy na karaibskim wybrzeżu i spędziliśmy tam kilka miesięcy. Jednak po tym czasie zdecydowaliśmy się na powrót do Europy i naszą uwagę przyciągnęło Schronisko nad Smolnikiem. Akurat poszukiwano osób do prowadzenia tego obiektu… Podjęliśmy wyzwanie, zorganizowaliśmy zdalnie proces rekrutacji i wylądowaliśmy w polskich Bieszczadach. Dwa lata minęły niesamowicie szybko i obecnie jesteśmy na etapie organizacji kolejnej wyprawy za ocean.
To gdzie, kiedy i na jak długo udacie się w kolejną podróż? Jakim środkiem lokomocji?
Nasz kolejny projekt podróżniczy nosi nazwę “Cztery krańce Ameryki”. W poprzednich dwóch wyjazdach dotarliśmy na najdalej położone na południe krańce dróg Ameryki Południowej. Tym razem za cel obraliśmy północne rubieże kontynentu amerykańskiego. Chcemy dojechać za koło podbiegunowe w kanadyjskiej i amerykańskiej części. Prowadzą tam odludne i wymagające drogi Dempster Higway i Dalton Higway. Po zrealizowaniu tego planu w pierwszej części wyprawy, udamy się na południe w kierunku USA i Meksyku. Całą podróż planujemy na minimum rok. Jednak jest duża szansa, że rozciągniemy ją na kolejne długie miesiące… Wyjeżdżamy po raz kolejny z naszym autem Land Rover Defender. Pojazd doskonale sprawdził się podczas naszego poprzedniego pobytu w Ameryce Południowej. Przejechaliśmy wówczas około 60.000 km.
Czy dobrze się domyślam, że prowadzenie schroniska w Bieszczadach to była forma zarabiania pieniędzy na kolejną podróż?
Częściowo tak. Stacjonarny pobyt w jednym miejscu i praca pozwalają lepiej zarządzać budżetem. Jednak w naszych działaniach nie ograniczamy się tylko do standardowych form zarobkowania. Pobyt w Schronisku nad Smolnikiem pozwalał w niskim sezonie turystycznym skoncentrować się na pracy zdalnej i pisaniu tekstów. Pozwoliło to zachować ciągłość przychodów i przybliżało nas do możliwości realizacji zakładanego planu.
Na czym polegała Wasza praca? Kogo gościliście? Kto w ogóle odwiedza Bieszczady? Jacy to ludzie i czego szukają w Bieszczadach? Jakie obserwacje poczyniliście?
Prowadzenie schroniska w górach obejmuje wiele aspektów i łączy elementy pracy w turystyce z techniczną stroną funkcjonowania bazy noclegowo turystycznej. Musieliśmy uruchomić kreatywność i wykorzystać nasze doświadczenie życiowe zdobyte zarówno w podróżach jak i poprzednich pracach. Konieczne był umiejętne kierowanie niewielkim zespołem osób.
Osoby trafiające do schroniska w górach to z reguły świadomi swoich oczekiwań turyści. Głodni natury i chcący pobyć blisko przyrody. Korzystający z pobliskich szlaków, a wieczorami integrujący się we wspólnej sali biesiadnej czy ognisku. Bieszczady przyciągają osoby z całego kraju, a nawet z zagranicy. Gościliśmy zarówno francuskich, niemieckich, słowackich jak i austriackich gości. Mieliśmy wówczas namiastkę bycia w podróży i nie odczuwaliśmy braku możliwości przemieszczania się. Praca w obiekcie turystycznym pozwoliła nam spojrzeć innymi oczyma na relacje między gośćmi i “usługodawcami”. Mieliśmy możliwość porównania naszych wcześniejszych zachowań, jako goście innych obiektów tego typu w czasie podróży. Wiemy już jak bardzo obciążające są niekończące się pytania przyjezdnych i konieczność zachowania uśmiechu nawet w trudniejszych momentach. W sezonie bowiem czas pracy rozciąga się do niemal 24 godzin na dobę…
Czy uroda Bieszczad wywarła na Was wenotwórczy wpływ? Przy okazji, czy powstanie książka związana z pobytem na rajskiej plaży w czasie ostrej pandemii?
Pobyt w schronisku pozwolił nam na dokończenie prac nad tekstem, a następnie na ukończenie procesu korekty i wydaniu kolejnej naszej książki “W Krainie Kondorów”. Jest to zbiór opowieści o ludziach i wyzwaniach, jakie stawia życie w krajach Ameryki Południowej. Spojrzenie z dystansu na naszą podróż ukształtowało końcowe brzemiennie książki i pozwoliło nam spokojnie zająć się innymi pracami koncepcyjnymi. Jeśli chodzi o nasz dwumiesięczny pobyt w początkowym okresie pandemii na karaibskiej plaży, to jest o tym spory rozdział w książce. Był to bardzo emocjonujący czas, w którym podjęliśmy ważne dla nas wówczas decyzje. Między innymi o tym, aby nie wyjeżdżać wraz z pierwszą falą ludzi, ale czekać, aż lockdown się zakończy. Jak wiemy, po czasie, że była to bardzo dobra decyzja.
Bieszczady… Bardziej Was zachwyciły czy może trochę rozczarowały?
Myślę, że nie można tego jednoznacznie określić. Wcześniej nie znaliśmy tego regionu zbyt dobrze. Obecnie również nie możemy uważać się za znawców tego regionu. Poruszaliśmy się najczęściej w gminie Komańcza, a technicznie w okolicach Leska i Cisnej. Jednak rejon ten pozwala wyrobić sobie własne zdanie. Rekomendujemy zatem przyjazd w te okolice w okresie wczesnej wiosny i jesieni. Odwiedzający mają wówczas okazję poczuć smak natury i uciec od zgiełku i pośpiechu miasta. Nam w pamięci pozostaną chwile z kubkiem kawy, kiedy siedzieliśmy na ławeczce przed schroniskiem w spowitych mgłą połoninach nasłuchując ryczących jeleni…
Bieszczady są bez wątpienia urokliwą krainą. W oczach większości Polaków pozostają dzikim rejonem z wieloma atrakcjami. Tak jest bez wątpienia, chociaż obraz bieszczadzkich połonin zmienia się z roku na rok. Coraz większy ruch turystyczny i oczekiwania przyjezdnych komercjalizują tą część Polski. My w “naszym” rejonie poznaliśmy wiele dzikich i odludnych zakątków. Na styku nadleśnictwa Komańcza i Baligród można spokojnie zagubić się w lesistych terenach i spotkać wiele tropów dzikiej zwierzyny. Niedźwiedzie i wilki nie są tu rzadkością i cierpliwy turysta ma szansę na ich spotkanie. My doszukujemy się analogii polskich Bieszczad z chilijską Patagonią.
Jak zostaliście przyjęci przez stare bieszczadzkie wygi?
Ludność takich niewielkich wsi jak Smolnik, w której znajduje się schronisko, jest niesamowicie otwarta. Oczywiście jak do każdego przyjezdnego na początku podchodzą z dystansem. Jednak szczerość i otwartość pozwala z czasem zaskarbić sobie ich sympatię. Zawarliśmy tu podczas naszego pobytu cenne przyjaźnie, które – mamy nadzieję – będą trwały jeszcze długo po naszym wyjeździe.
Z czym wiązały się najcięższe trudy? Z czym przyjemności i radości?
Życie tu potrafi być ciężkie i wymagające. Zaspokajanie nawet podstawowych potrzeb jest często kłopotliwe. Chociażby dostęp do służby zdrowia czy zaopatrzenie w żywność. Poza niewielkim sklepikiem w wiosce nie ma nic, a kolejny oddalony jest o 20 minut jazdy samochodem. Większa miejscowość Sanok czy Lesko to już godzina jazdy. W okresie zimowym stanowi to niemałe wyzwanie. Inną sprawą jest usytuowanie samego Schroniska nad Smolnikiem na szczycie wzniesienia. Różnica wysokości z drogi asfaltowej to około 120 m. Dotrzeć można tam tylko autem z napędem na cztery koła. Dobrze, że mamy takie dwa. Poza tym liczą się również umiejętności, ponieważ w okresie zimowym potrafi leżeć tu do metra śniegu. Jednak paradoksalnie te wszystkie wyzwania wyzwalają w nas poczucie spełnienia i radości. Radości, że potrafimy sobie poradzić w każdych warunkach i sytuacjach w życiu.
A dzikość bieszczadzka? Ona nie jest przesadzona? Bieszczady – zadeptane czy jeszcze nie?
Pewnego dnia, jadąc wcześnie rano przez leśny odcinek drogi w okolicach Duszatyna, zauważyłem przebiegającego niedźwiedzia. Był jakby nierealny, a jednak prawdziwy. Innym razem, lutowego poranka, w rozwiewających się mgłach pod schronisko podchodziło stado kilkunastu łani i jeleni. Jak widać, dzika natura jest tu wciąż obecna. Można natknąć się również na nią w postaci dużej liczby tropów zwierzęcych. W kontraście do tego są miejsca mocno zadeptane i kolejni turyści w komercyjnych rejonach Bieszczad.
Spotkanie w Pułtusku? Kiedy? Z pułtuskimi czytelnikami, kolegami i koleżankami, ze znajomymi?
Liczymy, że uda nam się zorganizować w Pułtusku kolejną prezentację połączoną z promocją naszej nowej książki “W Krainie Kondorów”, pod koniec tego roku lub na początku stycznia. Od ostatniego spotkania minęło już trochę czasu i miło będzie ponownie zobaczyć znajome twarze i odnowić stare relacje. Serdecznie pozdrawiamy wszystkich pułtuszczan i mamy nadzieję do spotkania.
Zapraszam w imieniu własnym i pułtuszczan!