pultuszczak

Facebook




BOBRY PANA BOGA

2023-05-10 11:10:03

Pułtuszczanka Aneta Szymańska uwielbia podróże, których nieodłączną częścią zawsze jest poznawanie nowych smaków, regionalnych potraw i przypraw. O jedzeniu, również naszym polskim, potrafi pisać bardzo ciekawie i tak barwnie, że człowiek zaraz robi się głodny. Musicie przeczytać i koniecznie wypróbować!

Co najbardziej kojarzy się z mazowieckim krajobrazem? Zamykamy oczy i widzimy bocianie gniazda na dachach drewnianych wiejskich chałup, płaskie rozległe pola, a na ich miedzach piękne rosochate wierzby, w głowie grają nam mazurki Chopina. Tak to bardzo nasze! Ale jednak wierzby są obce i nie były oryginalnie mazowieckie, a niderlandzkie! W XVI wieku grupa religijna na czele z charyzmatycznym przywódcą Menno Simonsem musiała uciekać przed prześladowaniami we własnym kraju, gościnna Rzeczpospolita przyjęła ich, a oni odwdzięczyli się ciężką pracą i tym na czym znali się jak mało kto – melioracją terenów rolnych. Byli w tym tak dobrzy, że polscy sąsiedzi nazywali ich BOBRAMI PANA BOGA, a bardziej oficjalnie OLENDRAMI. Jeśli przejeżdżamy przez wsie Holendry, Olendry, Wólki Holenderskie, to z pewnością były one założone przez przybyszów z Niderlandów.

Wracając do naszych mazowieckich wierzb. Do czego potrzebne były osadnikom te drzewa? Do tego samego co bobrom. Do budowania tam, z witek tych drzew pletli płoty, które ustawiali wzdłuż Narwi. Gdy rzeka wylewała, taka konstrukcja zatrzymywała piach, ale przepuszczała muł, który użyźniał pola. Nie budowali wielkich wałów, nauczyli się żyć z żywiołem i co najważniejsze , wykorzystywać go dla siebie. A wierzby, które tak chętnie rosną na podmokłym terenie, także nad pułtuskimi kanałami stały się symbolem naszego miasta.

Zadziwiające, jak wiele łączy nasze miasto z Niderlandami. Następnym tropem jest Bazylika. Ten kościół od zawsze mnie fascynował. To przepiękny obiekt architektoniczny i niesamowita skarbnica sztuki sakralnej, większych tajemnic i mniejszych zagadek. W Wikipedii można przeczytać o obrazie Opłakiwanie na podstawie Piety Michała Anioła czy o renesansowych polichromiach na sklepieniu, które zresztą weszły do historii sztuki, ale zupełnie nic o kaplicy, która znajduje się po prawej stronie od wejścia. Jest wyłożona flizami, bo tak fachowo nazywa się ozdobna ceramika.

W kaplicy, obecnie pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu, ściany są ozdobione ponad dwa i pół tysiącem niderlandzkich flizów. Nie są w najlepszym stanie, popękane i często brakuje fragmentów. Czemu? Ponieważ je nieudolnie przeniesiono. Skąd? Z naszego pułtuskiego zamku. Zrobiono to pod koniec XVIII wieku. Kaplica była wtedy pod wezwaniem św. Jana Nepomucena, który jest patronem tonących i orędownikiem podczas powodzi. Czyżby odbyło się to po kolejnym zalaniu Pułtuska i święty potrzebował takiej niderlandzkiej ochrony,  czy też nasze boskie bobry wpłynęły na decyzję przeniesienia? Tego niestety nie udało mi się ustalić. To jest tajemnica, która czeka na rozwiązanie.

Bardzo polecam obejrzenie kaplicy. Białe kafle z kobaltowymi zdobieniami, tak  charakterystyczne dla holenderskiej porcelany. Każdy opowiada historię, opisuje krajobraz. Wiatraki, zagrody ze zwierzętami, pasące się gęsi, kobiety niosące wiadra z wodą. Po prostu stary Amsterdam w Pułtusku. Jest również nieustalone, z której manufaktury pochodzi ta ceramika, prawdopodobnie z jednej z najstarszych fryzyjskich fabryk Tichelaar z Makkum.

Tyle historii, czas pogotować! W Amsterdamie mieszka nasza pułtuszczanka Kinga Lots. Czekam zawsze na jej przyjazd z niecierpliwością, bo po pierwsze uwielbiam ją, naszego kolorowego ptaka, a po drugie przywozi mi prawdziwe matjasy. Matjas czyli śledź dziewiczy, przed tarłem. Jego mięso jest lekko różowe, delikatne, maślane, niepowtarzalne. Najlepszy śledź świata! Kinga zawsze przywozi mi w zestawie z marynowaną cebulą i ogórkiem. I tak to smakuje najlepiej! Boskie! Niestety, nie jest do dostania w naszych sklepach. U nas kupujemy a la matjas, czyli erzac, który udaje to danie.

Skoro matjas trudno dostępny, pytam Kingi, co poleciłaby z kuchni niderlandzkiej. Jej odpowiedz mnie zadziwia. “Jeśli chcę zjeść coś dobrze po niderlandzku, to idę do restauracji indonezyjskiej”. Kinga spokojnie wyjaśnia , że Holendrzy byli tam kolonistami i kuchnia z tego regionu stała się ich narodową. To tak jak kuchnia francuska przeniknęła do kuchni wietnamskiej i odwrotnie. Z pożytkiem dla wszystkich smakoszy świata. Ale jeśli ktoś jednak chciałby spróbować rdzennej potrawy, to Kinga poleca stamppot czyli ugotowane ziemniaki utłuczone  z jarmużem i na tym podaje się rookworst czyli wędzoną kiełbasę.  Jak dla mnie brzmi to świetnie, zwłaszcza zimową porą. Teraz jednak mamy wiosnę i zdecydowanie polecam coleslaw, który w Polsce jest zabawnie nazywane “kolesławem”. Nie, nie, nie! To jest coleslaw z niderlandzkiego “koolsla” czyli po prostu surówka z kapusty, najlepsza z marchewką, jabłkiem i dużą ilością majonezu.

Dag! czyli cześć! Do następnego tygodnia!

PS. Felieton nie ukazałby się bez Ani Sobczak i jej wiedzy o holenderskich osadnikach, Kingi Lots mojej niderlandzkiej inspiracji i najlepszej kucharki. Informacje o Bazylice czerpałam ze strony parafialnej, na której znalazłam artykuły Artura K. F. Wołosza, polecam odwiedzenie i zapoznanie się z historią tego pięknego kościoła.
Zdjęcie: Dekoracja ścienna z flizów niderlandzkich. zdjęcie ze strony Bazyliki pułtuskiej.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *